Rozdział 1
Żółte oczy
Patrzył na mnie mrużąc prawie żółte oczy, czułam na sobie Jego wzrok. Nieśmiało odwzajemniłam spojrzenie i wróciłam do trzymanej w dłoni książki. Nie mogłam zagłębić się w lekturze, peszyła mnie świadomość, że jestem obserwowana. Prześladowały mnie Jego oczy, bardziej żółte i drapieżne niż któregokolwiek z nas. Moje były najbardziej blade z całej grupy, zawsze starannie ukryte pod grubymi szkłami okularów. Okularów zerówek, dużych, może nawet trochę hipsterskich. Nosiłam jeszcze soczewki, wściekle niebieskie, ale nałożone na moje wydawały się bardziej zielonkawe niż niebieskie. To mój kamuflaż, dzięki niemu, nikt nie zauważy naszego podobieństwa. Siedzą na kamieniach, w rogu boiska szkolnego, skryci pod koronami rosnących tam brzóz. Zawsze staram trzymać się najdalej z nich, tak więc siedzę z kujonami, zaraz przy wejściu do szkoły, na plastikowych krzesłach. Lubię ich towarzystwo, nie są absorbujący, dają mi miejsce. Są zarozumiali i pewni swojej wyższości, ale nie przeszkadza mi to, znam gorsze przypadki. Wyjątkowo lubię Ingę, jest przeraźliwie wysoka i szczupła, wręcz patykowata, nie jest zarozumiała ani nawet przemądrzała. Ma wąskie okulary, wiecznie zsuwające się z jej wąskiego nosa. Myślę, że to obopólna relacja, ona też mnie lubi, widzę to w lekkim uśmiechu jakim mnie wita. Nie rozmawiamy zbyt długo, ale pożyczamy sobie książki i pomagamy na sprawdzianach. Zawsze chce jej pomagać, wydaje się taka bezbronna. Często jej dokuczają, zwykle gdy mnie niema przy niej, jest łatwą ofiarą, nie broni się, zwykle płacze. Jest tylko jedna sytuacja w której nie mogę jej pomóc, znienawidzone przez nas obie lekcję w-f'u. Prawie w ogóle się nie ruszam, jem dużo nie zdrowej żywności, a mimo to choćbym nie przejawiała żadnych chęci, wykonuje wszystkie ćwiczenia bez problemu. Przybiegam na metę pierwsza lub druga, niemal wcale się nie mecząc, myślę, ze Inga ma mi to trochę za złe. Jej jakby wydłużone członki, poruszają się bez jakiejkolwiek gracji, prędzej zrobi sobie krzywdę niż naprawdę wykona coś prawidłowo. W grach zespołowych jest jeszcze gorzej, wszyscy obarczają ją słabym wynikiem. Ze mną jest nie całkiem podobnie, choć świetnie idzie mi siatkówka, w sportach kontaktowych, zupełnie tracę rezon. Nie lubię przemocy i rywalizacji. Zważywszy na moje pochodzenie jestem chyba pomyłką genetyczną. Dodatkowym minusem lekcji wychowania fizycznego jest konieczność zdejmowania biżuterii, nigdy nie zdejmuje łańcuszka z szyi. Trenerka za to każe mi zdejmować resztę, czyli wszystkie bransoletki z kostek i nadgarstków, pierścionki i kolczyki. To nie chodzi o to, że jestem maniaczką błyskotek, ja po prostu muszę je mieć. Inga raz odważył się zapytać czy mi nie przeszkadzają, chodzę obwieszona jak choinka, ale one mi nie przeszkadzają, bez nich czuję się naga, prawie jak bez okularów. Z końca boiska słychać dziki wrzask, ale nikt prócz mnie nie zwraca na to uwagi, obracając się widzą czyja to robota i wracają do swoich zajęć. Ja tak nie potrafię, nie teraz. Chowam książkę do torby i ruszam do szkoły, choć do dzwonka obwieszczającego lekcje jeszcze kilka minut. Na korytarzu panuje spokój, nieliczni którzy nie wyszli na boisko w tak piękną pogodę, zajęci są tym co ich powstrzymało. Biegają za nauczycielami, odpisują pracę domową lub całują się w kątach korytarza. Sunę leniwie po wielkim gmachu, dopiero w połowie schodów zauważając ciągnącą się za mną jak cień Ingę. Widzę jej zgarbione plecy i opuszczony wzrok cierpiętnicy i wściekam się.
- Mówiłam, żebyś się za mną nie skradała! I Wyprostuj te cholerne plecy. Warczę na nią, i dostaje wyrzutów sumienia na widok jej zlęknionej twarzy. Przepraszam ją bo tak naprawdę nie na nią jestem zła i uciekam. Przemierzam puste korytarze, czując jak bije mi serce, a dłonie same zaciskają się w pięści, staram się myśleć o kwiatkach i motylach, ale to nic nie daje. Skupiam się na uczuciu, jakie daję srebro na mojej skórze. Teraz gdy jestem zła robi się cieplejsze. Od jakiegoś czasu jestem rozchwiana, nie potrafię być sobą. Wiem, odkąd, z chwilą Jego przyjazdu, Jego zainteresowania. Modle się żeby nie chciał ze mną rozmawiać, choć wiem, że to nieuniknione. W niektórych momentach czekam aż się zjawi, chcę to mieć za sobą, ale On tylko patrzy. Nie robi nic innego. Słyszę krzyki i odwracam się na pięcie, bez zastanowienia zawracam i wpadam w sam środek kipieli. Inga ma czerwoną twarz i widzę, że jest bliska łez, chciałaby uciec, ale drogę blokują jej Jego skrzydłowi. Wielkie i umięśnione chłopaki bez grama zahamowań.
- Następnym razem, uważaj co robisz! Warczy Tarpei i kopie leżącą na ziemi książkę dziewczyny.
Dostaję białej gorączki, czuje jak łańcuszki parzą mi lekko skórę. Nie zwracam na to uwagi.
- Odwal się od niej. Sycze i popycham stojących za Ingą chłopaków, odsuwają się tylko przez zaskoczenie, doskonale wiem, jak krucha jest przy nich moja siła. - Przepuście ją! Dodaje wściekłym tonem i wpycham Indze w ręke jej książkę. - Tylko nie waż się ryczeć. Dodaje tak samo ostro jak wcześniej. Jestem na nią zła tak samo jak na tamtych, wyczuwają słabą ofiarę to zwierzęta. Wiem, że wszystkie oczy zwrócone sa na mnie, ale staram się to ignorować, z impetem wpadam do damskiej toalety. Ściągam okulary i patrze w swoje odbicie, oczy są teraz mocno zielone, co odzwierciedla ich stan pod soczewkami, mam zaczerwienione policzki, a włosy wysunęły mi się ze zgrabnego koka. Patrze na paznokcie, po lini lakieru widzę, że sa trochę dłuższe. Odkręcam na maksa, kurek z zimną dłonią i wsadzam pod nią ręce. Wszędzie rozchlapuje wodę, ale zimna, genialnie mnie studzi. Wyciszam się, uspokajam i w końcu zakręcam wodę, nie zawracam sobie jednak głowy wytarciem, czerwonych od chłodu dłoni. Woda kapię z nich ciurkiem kiedy idę korytarzem, przed drzwiami sali, wycieram jej pobieżnie o tył spodni i wchodzę, już dawno po dzwonku. Oczy Ingi nie odrywają się od tekstu w książce, mino to widzę, że są czerwone, jest mi smutno, gdy mija gniew zwykle pozostaje gorzki, i trudny do przełknięcia smutek. Dopiero teraz zastanawiam sie, gdzie w tym czasie była reszta Jego stada. W myślach ich przeliczam, wysoki i bardzo umięśniony Tain, słodziutka blondynka Lukrecja, blondyn Lan, który podrywa wszystko co się rusza i Han, właściciel najgłupszego uśmiechu świata, podła i wredna do szpiku kości Tarpei no i On. Wszystkich oprócz Jego, znam od dziecka i równie długo nie cierpię, przestaliśmy się zauważać, kiedy okazało się, że nie pasuję do nich. Muszą na mnie uważać, dzielimy sekret. On pojawił się niedawno i przejął ster, on jeszcze nie wie. Na początku ludzie mnie z nimi utożsamiali, wszyscy jesteśmy wysocy i mamy żółte oczy, ale to było dawno. Teraz moje są zielone i nie jestem taka jak oni. Nie jestem.
Czekam przyczajona przy kantorku woźnej, aż wszyscy sobie pójdą, mam farta dziś wszyscy kończą o tej samej godzinie. Usiadłam i wyjęłam z torby książkę, jest nowa. Kartki mają ten cudowny, znajomy zapach, okładka nie jest zniszczona i ślady moich palców nie znaczą jeszcze kartek. Zużyta zakładka, a tak na prawdę zgięte zdjęcie umieściłam wcześniej między stronami, książka jest naprawdę niezła i mimo mojej warty natychmiast mnie wciąga. Kiedy się ocknęłam było już za prawie za późno, zauważam jednak sylwetki Taina i Hana znikające na drodze. Dopiero teraz oddycham z ulgą, wole nie mieć ich za plecami. Powoli, już bez nerwów wkładam zakładkę między kartki i chowam książkę do torby. Droga do mojego domu trochę zajmuję, ale niemal zawsze idę na piechotę. Tym razem mi się udało, nie nadziałam się na nich, nie licząc wpadki z Ingą. Gdybym wiedziała, że to oni nie podeszłabym. Idę mało ruchliwymi ulicami, budynki są nie duże najwyżej trzypiętrowe kamieniczki. Skracam drogę i ruszam parkiem, o tej porze roku, jest tam pięknie. Kwitną dzikie jabłonie i kasztanowce.
Pogoda jest wymarzona do czytania, a nie śpieszy mi się do domu, więc siadam na ławce i zaczynam lekturę w zaznaczonym miejscu. Na chwilę nie ma Jego i nie ma ich. Nie ma problemów i myśli znajduję się w innym świecie. Nie zauważam ciemnych chmur sunących po niebie dopóki pierwsze krople nie zaczną spadać na kartki, nienawidzę deszczu. Chowam książkę i biegiem wracam do domu, płyty z chodnika szybko uciekają z pod moich nóg, w końcu docieram na miejsce. Mój dom, nie sprawia, że czuję się sielsko i " u siebie" nigdy się tak tam nie czułam. Budynek jest nie duży ledwie dwie sypialnie i salon, mamy żelazny płot i sad za domem, jednak nikt o niego nie dba więc jest zarośnięty i nieprzystępny. Przekraczam próg czując nieprzyjemny zapach detergentów i odświeżacza do powietrza, "leśna sosna", ta jasne. Próbuję nie zauważenie dostać się na górę i zniknąć za zamkniętymi drzwiami sypialni, jednak wyczuwam zapach perfum ciotki. Duszący pełen piżma i drzewa sandałowego, wiem, że jest za późno na ucieczkę.
- Zdejmij te okulary, wiem że twój wzrok jest idealny. Zaczyna swoją tyradę, nie mogę zdjąć okularów, dostałaby dzikiej furii na widok soczewek.
Ma już sześćdziesiąt siedem lat i nadal jest krzepka. Jej ciemny warkocz z cichym "puff" obija się o proste plecy, podejrzewam, że prześcignęłaby mnie na setkę.
Postanawiam nie odpowiadać, to jest najlepsze rozwiązanie. Czuje sie przytłoczona i korci mnie żeby przeczytać dalszy ciąg opowieści, książka ciąży mi w torbie na ramieniu.
- Zdejmij to! Nakazuje mi surowym tonem, któremu nie potrafię się postawić. Mocno ściskam w ręku okulary i zaciskam powieki. Czuję się jak krowa na targu.
- Srebro. Prycha i niemal widzę jej zdegustowaną minę, mimo zamkniętych oczu.
Tego nie mogę dla niej zrobić, nie ściągam biżuterii, tylko kręcę głową i kieruję się w stronę schodów.
- Rozmawiałam z Ceinem. Mówi starsza kobieta, a ja czuję jak uginają się pode mną kolana.
Wbiegam po schodach mocno tupiąc nogami, zamykam drzwi z trzaskiem i przekręcam w nich klucz. Ciotka próbuję jeszcze coś dodać, ale zagłuszam ja słuchawkami. Bez zastanowienia otwieram książkę i zagłębiam się w niej. Kiedy się kończy czuję niedosyt, zaczynam odrabiać lekcję i kończę grubo po północy, lampka na biurku daję słabą łunę, a powieki ciążą mi. I wtedy to słyszę, przeciągłe i żałosne, jakby płaczliwe. Wzywające o moją litość wycie. Tak pięknej muzyki nie słyszałam jeszcze nigdy. Zanim zdążę się zorientować jestem już jedną nogą za oknem, zmuszam się, żeby wrócić do pokoju, ale łzy ciurkiem płyną mi po twarzy, nie rozpoznaję osobnika który je wyję, ale mam niemal nie odpartą ochotę wybiec i utulić go. Siadam na parapecie wpatrzona w dal, pragnąc ujrzeć choć zarys wilka, który tak cierpi. Nawet gdy kończy się muzyka jego głosu, ja wciąż nie mogę odejść od okna, a pieśń wciąż rozbrzmiewa mi w uszach. Czuję, że już nigdy jej nie zapomnę. Wciąż nie mogę zasnąć, jest mi tak smutno i jednocześnie tęskno do głosu, z lasu. Oto pierwszy raz od wielu, wielu lat tęsknie za puszczą. Witam świt nie zaznawszy snu, a potem długo tuszuję ślady nieprzespanej nocy. Przysypiam przy śniadaniu i do rozpoczęcia zajęć mam zaledwie chwilę. Do szkoły trafiam z opóźnieniem. Nasza szkoła jest wielka i ponura, mieszczą się w niej cztery klasy liceum, osiem technikum i trzy zawodówki. Sama fasada to czerwone cegły i wąskie gzymsy, natomiast wewnątrz szare kafle i butelkowa zieleń, mieszanina długich korytarzy i obszernych sal. Najbardziej nie lubię szatni, która zajmuję piwnice szkoły. Wiecznie panuje tam półmrok, szawki są gęsto usiane. Samo pomieszczenie pełne jest zakamarków i cieni, mieszczą się tam schowki i nie używane sale. Dziś nie muszę tam iść, jest gorąco, i nie mam czego tam zostawić. Prawdziwą torturą jest dla mnie wf, ostatnia klasa technikum ma zastępstwo i ćwiczą razem z nami, wiele bym dała za zwolnienie z zajęć, jednak trenerka jest wyjątkowo nieugięta, chyba ją drażnię. Jakby tego było mało wyjątkowo gramy w koszykówkę, pomarańczowo czarna piłka napawa mnie obrzydzenie, będę grała przeciwko Tarpei, wiec czeka ,mnie poniżająca przegrana i kilka przepisowych siniaków. Męska część klas siedzi na ławkach i luźnie rozmawia, ale on na mnie patrzy, czuję to. Pozwalam sobie przejechać wzrokiem po trybunach i oczywiście natychmiast go dostrzegam, wcale nie krępuję sie i nie odwraca wzroku, napotykając mój. Dlatego stoję jak głupia i dokładnie studiuję dwoję trampki. Są niebieskie, i przebiegają przez nie mikroskopijne czarne żyłki, łącząc się i tworząc labirynt z nitek, sznurówki są czarne, po wewnętrznej stronie buta znajduję się marka i logo producenta, maleńka czarno-biała małpka.
Rozlega się gwizdek i momentalnie obrywam ciężka piłka w tył głowy. Prawie się przewracam, jednak udaje mi się utrzymać równowagę, kierowana impulsem zerkam na trybuny, oczywiście widział i kręci głową z niedowierzaniem. Tymczasem Tarpiei biegnie przez boisko wymijając przeciwników prosto na mnie. Wychodzę jej na przeciw próbuję kryć. Słyszę jej bezczelny śmiech i zaczynam się trząść z nerwów, cudem udaje mi się wyrwać jej z rąk cenną piłkę, staję po jej stronie boiska i ze złością rzucam piłką, która leci przez boisko. Już mnie to nie obchodzi odwracam się i wpadam na dobrze zbudowaną brunetkę, nie mogę uwierzyć, żę wygląda tak doskonale, przy niej zdaję się być szmacianą lalką, zwykłym chuchrem. Nagle ogłusza mnie ryk tłumu, odwracam się powoli i słyszę wiwaty dziewczyn, nie mam pojęcia o co chodzi dopóki gwizdek trenerki nie przecina krzyków. Trafiłam, z końca boiska, ktoś informuje mnie, że to rzut za trzy. Uśmiecham się zadowolona i w następnej chwili leże już na płycie boiska. Parkiet jest zimny, czuję to przez podwiniętą bluzkę, tępy ból w ramieniu daje mi wiele do myślenia. Nie należy wygrywać z wściekłą Tarpei, dla własnego dobra. Powinnam już wstać, ale wcale mi się nie chce, jeśli udam kontuzję, nie będę musiała dłużej ćwiczyć, szybko analizuję sytuację. Nagle nade mną pojawią się znienawidzona brunetka z przyjaznym choć mocno sztucznym uśmiechem. Dostrzegam jej wyciągnięta dłoń i w pierwszym odruchu, myślę, że przyszła mnie dobić.
- Przepraszam, zrobiłam to niechcący. Informuje mnie jej mocny głos i silne ramie stawia mnie na nogi.
Czyżbym mocno uderzyła się w głowę? Wciąż nie mogę uwierzyć w przeprosiny Tarpei, wszyscy tylko nie ona. Podchodzę kulejąc do nauczycielki i mówię, że chcę przesiedzieć resztę lekcji, niechętnie się zgadza. Siedzenie na ławce w sali pełnej uczniów jest wyjątkowo denerwujące, a ja muszę unikać stresów, dlatego siadam w kacie po przeciwnej stronie sali, w towarzystwie chłopca o żałosnym wyglądzie i grubej dziewczyny próbującej ukryć mokre plamy pod pachami. Wzdycham ostentacyjnie, ale w gruncie rzeczy, to nie jest najważniejsze, mam świetny pretekst by obserwować sale. Wychaczam wszystkich ze sfory, siedzą obok siebie, Tain którego mięśnie zdają się pęcznieć pod podkoszulkiem i posyłający wszystkim dziewczynom oszałamiające spojrzenia Lan Wal, wszystkie damskie toalety są otagowane jego nazwiskiem, teraz ma poważnego rywala On, też zdobył wiele serc. Wan co chwila wybucha śmiechem i rży na całe gardło. Lukrecja jest na boisku, brakuje alfy. Mój wzrok chaotycznie prześlizguję się po każdym uczniu. Wypaćkane nieudolnym makijażem dziunie, nieśmiałe pierwszoklasistki, drużynę koszykarską, kilka zagubionych nastolatek w za dużych emo-ciuchach. I wtedy napotykam jego spojrzenie, jest wysoki i przystojny, widzę sypiące się z jego oczu iskry nawet tutaj. On zmierza w moją stronę! Wyrywam się do przodu, biegnę obok wf'istki i krzyczę coś o łazience. On jest coraz bliżej, doskonale wiem, że zbliżał się do mnie, nim znikam za drzwiami, widzę jego zwiedzone spojrzenie. Zamykam się w kabinie i głośno oddycham. Czego się boję? Po dzwonku przemykam korytarzem i wpadam do szatni, nie mam pojęcia co mnie tam czeka. Pragnę tylko się ubrać i zniknąć, ale to nie jest mi dane.
- Możemy pogadać? Pyta Tarpei, z wyrazu jej twarzy wnioskuję, że wolałaby wbić mi kły w szyję niż rozmawiać, została zmuszona, to dla mnie jasne.
Pośpiesznie nakładam ubrania, nie bacząc na którą stronę i czy są pozapinane, pragnę uciec lub walczyć, chyba nic mi nie pozostało.
- Nie, nie możemy. Oświadczam twardo próbując nie zwracać uwagi na wściekłość malująca się na jej twarzy.
Nachyla się nade mną tak, że mogę widzieć pory na jej skórze.
- Prędzej czy później będziemy musiały pogadać. Informuje mnie jadowitym przynależnym, tylko jej tonem.
Wole później, myślę, lecz głośno nic nie odpowiadam, zachowując wyniosłe milczenie.
Siedząc w sali od chemii liczę płytki na suficie, łącznie pięćdziesiąt cztery, brzydkie kremowe płyty. Zamykam oczy próbując się uspokoić. Słyszę spokojny oddech siedzącej obok mnie dziewczyny i stukot paznokci na blacie w rogu sali. Słyszę , że z przodu ktoś piłuję paznokcie pod ławką. Trzy ławki z tyłu ktoś piszę sms'a na dotykowym ekranie. Wsłuchuję się w bicie serca, własnego i tylko to mnie uspokaja. Miarowe i bezpiecznie nie cichnące. To moja przed ostatnia lekcja, nie mogę się skupić bo nie wiem kiedy kończy sfora. Z klasy wystrzeliwuję jak z procy, równo z dzwonkiem i biegnę na parter. W wielkiej szklanej gablocie wisi plan lekcji wszystkich klas, niespokojnie wodzę po nim wzrokiem. Kończą o tej samej godzinie. Bez zastanowienia chwytam torbę mocniej i nim ktoś zdąży zauważyć wychodzę ze szkoły. Pot leje się po moich plecach, mocując do nich koszulkę. To moja pierwsza ucieczka, a raczej nie mogę liczyć na usprawiedliwienie od mojej ciotki Madei, ona pewnie by mnie poćwiartowała jeśli byłoby jej to na rękę.
Wróciłam do domu od razu, nie było sensu gdzieś się ukrywać, Madea i tak nie wie o której kończę, jeśli będę mieć farta będzie w pracy. Ma wyjątkowa posadę jest kanciarą, szarlatanką, oszustką. Zwij to jak chcesz ona nabiera ludzi, robi z nich idiotów, ale w końcu, sami się dają. Wyciąga on naiwniaków kasę, dużo kasy. Nie żebym kiedykolwiek ją widziała. Nie potrzebuje jej pieniędzy mam swój fundusz powierniczy, on ciotki dostaje tylko skromne kieszonkowe, zwykle mi wystarcza, w dodatku niekiedy pomagam jej w sklepie daje mi najniższą krajową. To straszna skneruska. Nie czujemy rodzinnych więzów, choć jesteśmy sobie jedyną rodziną. Ona wolałaby mieć Tarpei za bratanicę, odważną i pewną siebie wilczycę. Już dawno nie chce mi się płakać gdy o tym myślę. Wbiegam, do pokoju i udaje mi się nie natknąć na te starą jędze. Odgrzewam sobie ryż i zagryzam go sałatą, w lodówce jest mnóstwo mięsa, jak zwykle, Madea próbuje mnie nawrócić, nie mówię, że nie mam ochoty, na widok steków cieknie mi ślinka, jednak jestem silna w swoich postanowieniach. Czuje nieprzyjemne ssanie w żołądku na samą myśl o kotlecie, wyobrażam sobie jego smak i juz wiem, nie dam rady na sałacie. Robię sobie kotlety sojowe i wsuwam, aż boli mnie brzuch.
Potem siadam na oknie i czekam. Muszę się przekonać czy to co słyszałam wczoraj było prawdziwe. Czekam bardzo długo, i nic się nie dzieje. Wsłuchuję się nieustannie, ale mój wilk nie wyje. Zaczynam wierzyć, że tylko go zmyśliłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz