poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 18

Rozdział 18
Załamanie




Musiałam zasnąć po gdy otwieram oczy jest już zupełnie jasno. Przez chwilę oddycham spokojnie, promienie słońca na mojej skórze są takie przyjemne. Mam ciężko głowę i czuję wyczerpana, jakbym w ogóle nie spała, ale przerzucała gruz całą noc. Mam suche i spękane usta, szczypią mnie oczy, wyobrażam sobie, jak muszą teraz wyglądać. Pewnie są przekrwione i zaczerwienione. Jestem oszołomiona i nie mogę niczego zrozumieć, ogarnąć. Jakbym była na narkotykach. Obrazy przemieszczają się przed moimi oczami w zawrotnym korowodzie. Rozpacz i wstyd uderzają we mnie jak ceglana ściana. Leże na twardym i diabelnie wygodnym łóżku Rina i wiję się próbując wyrzuć z głowy te wydarzenia. Nie chcę się tak czuć. Zaczynam zanosić się płaczem, krzyczę i szlocham jak nienormalna. To tak bardzo boli, jest tylko trochę lepiej niż wczoraj. Agonia i otępienie. Chaos i cisza. Płaczę tak głośno i żałośnie.
Wstyd, jest mi tak bardzo wstyd. Gardło boli mnie od krzyków i płaczu, ale to mnie nie uspakaja. Ktoś przekręca klucz w zamku i otwiera drzwi.
Tar trzyma w dłoniach jedzenie i wysoką szklankę pełną mleka, kładzie je na stoliku i siada na łóżku, obok mnie. Jej silne, ale mimo wszystko kobiece dłonie głaszczą mnie po plecach.
- Nie płacz już. Mówi uspakajającym głosem, nawet nie próbując przekrzyczeć mojego szlochu.
Miarowo pozwala swojej dłoni zataczać kręgi na moich plecach. Chyba nie mam już łez, bo zamiast wilgoci w oczach, czuje tylko bolesna suchość.
- Już dobrze Elesmera, już dobrze. Teraz musisz tylko jeść.
Nigdy nie spodziewałam się tego po Tarpei. Wszyscy tylko nie ona. Okazała się dla mnie wsparcie, chociaż tego nie oczekiwałam.
Po długim czasie udaje jej się skłonić mnie do tego bym usiadła i zjadła chociaż trochę, przygotowanego przez nią jedzenia. Wypijam też całe mleko, od razu robi mi się lepiej.
- Chodź powinnaś wziąć prysznic. Mówi do mnie i pomaga mi się podnieść. Sadza mnie na zamkniętej klapie sedesu i znika w pokoju, by wrócić z ubraniami.
Na korytarzu nie ma nikogo, nie słyszę ich, nie przeszkadzają nam. Czuje zmieszane zapachy członków sfory, ale błagam wszystkich bogów jakich znam, żeby nie kazali mi ich oglądać. Za bardzo się wstydzę, i to nie jest zwykły wstyd, to uczucie tak silne i palące, jakiego nie doświadczyłam nigdy w życiu.
Tar zostawia mnie w łazience i nakazuję mi nie płakać, pozbierać się. To nie jest proste. Stoję pod prysznicem i udaję, że spływająca mi po twarzy woda, to łzy. Cicho szlocham i bezwiednie myję włosy szamponem. Nie czuje wstydu za moje zachowanie przy Tar, bo ona nigdy nie patrzyła na mnie z zaufaniem, nigdy nie byłyśmy blisko. Poza tym, kto inny mógłby zrozumieć, moje zachowanie szalonej suki, jak nie inna suka? Jestem taka bezwładna i bez woli życia, że mogłabym utonąć w tym prysznicu. Tarpei pojawia się po jakimś czasie i pomaga mi się ubrać, zanim eskortuję mnie do pokoju. Siadam na rozkopanym łóżku i Tarpei z wprawą pielęgniarki rozczesuję mi włosy, jest taka spokojna, że działa na mnie kojąco.
- Chcesz wyjść stąd? Pyta mnie po jakimś, bliżej nieokreślonym czasie.
Panika uderza z pełną siłą, przebija się przez moją skorupę pozornego spokoju i niszczy ją doszczętnie. Chyba znów zaczynam świrować.
- Już, dobrze, nigdzie nie pójdziemy. Wiesz, że będziesz musiała w końcu się z tym zmierzyć? Pyta mnie rozsądnie.
- Chce umrzeć. Mówię i chowam głowę pod poduszkę jak tchórz, którym jestem.
Pod kołdrą pachnie mną i Rinem, to przyjemna mieszanka.
Nagle słyszę, że ktoś wchodzi do pokoju. Boje się tak, że mam wrażenie, że moje serce zamiera w oczekiwaniu.
- Ona nie jest jeszcze gotowa. Broni mnie Tarpei i mam ochotę ja za to uściskać.
- Dzięki Tar, możesz już iść. Mówi Rin i wyczuwam w jego głosie, te drżąca cząsteczkę złości, alfa nie lubi kiedy ktoś mu odmawia, nie lubi kiedy ktoś mu mówi co ma robić.
- Posłuchaj Rin, ty nigdy przez to nie przechodziłeś, my tak nie potrafisz tego zrozumieć. Tłumaczy dziewczyna swoim aroganckim tonem. Słyszę ciche warknięcie, czyjeś westchnienie i zamknięcie drzwi.
Czuję zapach Rina nawet przez gruby materiał kołdry, bo chyba jest teraz dużo bliżej niż przedtem.
- Ele. Mówi cicho i chwyta kołdrę. w panice przytrzymuję ją bardziej.
- Nie patrz na mnie. Wołam przerażona, nie chcę, by ktokolwiek mnie widział, ani teraz, ani nigdy.
- Dlaczego, jesteś tak samo piękna jak wczoraj.
Wbrew sobie pozwalam mu odkryć kołdrę. Czuję się jakbym włożyła twarz do piekarnika, jest tak gorąca.
Jego dłoń delikatnie głaszcze mnie po włosach, jeszcze wilgotnych. - Kazałem wszystkim odejść, jesteśmy sami, możemy porozmawiać. Mówi do mnie łagodnie. - Zrobię nam herbaty i poczekam na Ciebie w salonie, dobrze? Delikatnie całuję mnie w czoło i wychodzi.
Odczekuję jakieś dziesięć minut i podnoszę się z miejsca. Jest mi dziwnie tak iść tam, jakby na pożarcie lwa, ale decyduję się to zrobić.
Rin siedzi na kanapie, w dłoniach trzyma kubek, nieśmiało podchodzę bliżej i siadam na samym skraju kanapy.  Rin odstawia swój kubek i parzy na mnie wyczekująco.
- Nie podejdziesz bliżej?
Przecząco kręcę głową, wciąż jestem onieśmielona mając w pamięci swój wybuch z wczoraj. Czuję dreszcze na myśl o tym co mogła się stać, gdyby mój chłopak wykorzystał moment.
Rin wzdycha głęboko i prawie niedostrzegalnie się przysuwa.
- Przepraszam. Mówi głośno i wyraźnie, wiem jak go to męczyło, po tym jak na mnie patrzy.
- To ja przepraszam. Wyrywa mi sie cicho, to stałam się bestią, nie on.
Rin zdaję się nie wytrzymywać dzielącej nas przestrzeni bo przysuwa sie jeszcze bliżej, tak,  że nasze twarze dzielą centymetry.
- Sprowokowałem Cię i zachowywałem się jak dupek. Wyjaśnia, a ja powstrzymuję się przed przytaknięciem.
Zagryzam wargę, zanim sie odezwę. - Nie chciałam Cię uderzyć. Mówię przymykając oczy ze wstydu.
Nie przeproszę go za to, że się na niego rzuciłam w łóżku, spaliłabym się ze wstydu na miejscu. Na popiół, gdybym tylko o tym wspomniała. On to na pewno pamięta.
- Wiesz, że nadal mnie tam boli. Poskarżył się z miną niewiniątka, a ja odczytałam sens jego słów i momentalnie rozszerzyły mi się oczy. - O Matko, przepraszam nie chciałam... To znaczy jakaś część mnie chciała zrobić Ci krzywdę, ale nie celowałam czy coś. Tłumaczyłam chaotycznie i nieskładnie.
Jego swobodny śmiech rozbrzmiewa w pomieszczeniu, śmieję się ze mnie, ale mi to nie przeszkadza. Ten śmiech jest taki zwykły, jakby nic się nie stało.
- Gdybym nie musiał nie zrobił bym 'tego', wiesz o tym prawda? Pyta mnie i swobodny nastrój pryska jak mydlana bańka. Znów się napinam na wspomnienie tego uczucia. Dochodzi do mnie to co odrzucała od siebie cały dzisiejszy dzień. - Całkiem możliwe, że będziesz musiał to zrobić jeszcze raz. Mój głos brzmi tak pusto i nieszczęśliwe jednocześnie, że drżę zaskoczona. Jakby to nie z moich ust wyszły te słowa.
- Może być gorzej niż wcześniej, potrzebuję srebra. Szepcze cicho , przestraszona samą sobą.
Rin natychmiast przyciąga mnie do siebie, moja głowa ląduję na jego piersi, przyciśnięta przez wielką dłoń. On jest spokojny, nie wzruszony gdy całuję mnie we włosy.
- Damy rade. Mówi głosem nie zachwianym od niepewności. Wydaję się być zamyślony.


Jej usta tylko potwierdzają moje lęki, to nie był ostatni raz. Muszę uważać, żeby jej nie wkurzać. Rozmawiałem z matką, pytałem co powinienem dla niej zrobić, ale nie miała dla mnie dobrej rady. Kazała mi słuchać serca i zapowiedziała, że coraz gorzej będzie nad nią zapanować. Prosiła też, żebym jak najszybciej pokazał im te 'wyjątkowość'. Matka pamięta rodziców Ele i pamięta małą Ele, chciałaby znów ją zobaczyć. Wszyscy wymagają czegoś ode mnie. Zajmij się sforą. Zapanuj nad swoją alfą. Zaopiekuj się Ele. Pokaż się radzie. Zaznacz swoje panowanie nad terenem. Zajmij się dziką sforą. A ja chciałbym tylko zabrać Ele gdzieś daleko od tego wszystkiego, zatrzymać przy swoim boku, żeby nigdzie się nie ruszała. Czy chcę wiele? Chcę mieć spokój, chcę żeby moja sfora stanowiła jedność. Czy ja kurwa wiele chcę.
Nie potrafię nawet zadbać o własną dziewczynę, a ludzie chcą ode mnie cudów.
- Wróć do łóżka, jesteś zmęczona. Powiedziałem cicho i pomogłem jej się podnieść. - Zaraz przyjdę. Dokończyłem, a gdy wstała leniwie podniosłem się z kanapy i posprzątałem. Wtedy zadzwonił telefon, dzwonił ojciec.

Leżałam w łóżku nasłuchując. Rin chodził po pokoju, z miejsca na miejsce, niespokojnie. Słyszałam jego zdenerwowany głos. "wykluczone", mówił dwa razy. "Jestem spokojny" słyszałam jeszcze, później była chwila ciszy. "Nie da rady" powiedział cicho, ale stanowczo. Cisza trwała dłużej niż poprzednio, a mi przez myśl przeszło, że nie powinnam słuchać. Jednak miałam na to niewielki wpływ. "Dobrze" odezwał się chłopak, a zaraz potem dodał "cześć tato" . Odwróciłam się tyłem do drzwi, patrząc w okno. Muszę zdobyć srebro, to jedyne czego teraz potrzebuję, nie mogę znów stracić nad sobą panowania, to robi się niebezpieczne, nie chcę brać w tym udziału. Gdzieś na marginesie odnotowałam, że Rin zniknął pod prysznicem. Wciąż trochę boję się rozmowy z nim, więc zamykam oczy. Może pomyśli, że śpię. Drzwi od łazienki otwierają się i słyszę jego kroki. Później ciężar na łóżku. Chcę, żeby mnie dotknął, przytulił, ale barierą staje się mój wstyd. On chyba nie przeszkadza mu, bo jego ciężkie i twarde ramie obejmuje moją talię. Platonicznie, nie licząc na nic więcej mnie przytula i tracę resztki kontroli nad sobą. Płacz wyrywa się z moich oczu i ust. Mam rwący oddech, bo hamuję szloch.
Rin odwraca mnie w swoją stronę, delikatnie jakbym nie była wilkołakiem, a motylem.
- Przestań beczeć. Mówi cichym głosem.
- Tak bardzo mi wstyd.
Ociera moje łzy i zbliża usta do moich. Ciepły, słodki i trochę leniwy pocałunek jest tym czego właśnie potrzebuję. Jak powietrza. Gdy się ode mnie odrywa czuję się lepiej, dużo lepiej.
- Możemy porozmawiać? Pyta delikatnie obejmując mnie jedną ręką.
Lekko kiwam głową, starając się przekonać samą siebie, że chcę tej rozmowy.
- Powinnam wrócić do Madei. Jego mięśnie napinają się. - Potrzebuję spokoju i srebra. Zaciska szczęki. - Muszę zapanować nad moim życiem, pozbierać się.  Jego oczy ciskają gromy.
- Muszę wyjechać na dwa dni. Poukładasz sobie w głowie kilka spraw, ja też i jak wrócę dojdziemy do porozumienia ok? To chyba w założeniu miało być pytanie, ale nie brzmi tak. Jego władczość zaczyna mnie przytłaczać. To, że ma odpowiedź na każde pytanie, jest idealny i nigdy się nie waha. Jestem przy nim tylko cieniem. Chyba potrzebuję tego odpoczynku od niego.
- Jasne. Opowiadam chłodno i odwracam się.
- Jesteś zła? Pyta alfa.
Wzdycham głęboko, bo wiem, że nie mam za co i to jeszcze bardziej mnie denerwuję.
- Jasne, że nie. Odpowiadam starając się, żeby mój głos brzmiał na rozluźniony, to nie jego wina, że jestem kłębkiem sprzecznych uczuć. 



Męczy mnie pisanie tego i to pewnie czuć w treści. 

4 komentarze: