niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział 12


Rozdział 12
Ulga


Leżałem na kanapie, a sprężyny wbijały mi się w plecy, nie byłem zmęczony, byłem podekscytowany. Po nodze Hana, rytmicznie uderzającej o podłogę, domyśliłem się, że nie tylko ja.  Czekałem na resztę sfory i zmierzch, żeby się w pełni wyluzować i przemienić. Chciałbym, żeby była tu ze mną, chciałbym móc ją zabrać do poprzedniej sfory. Cholera chciałbym, żeby miała już te osiemnaście lat! Kiedy oboje będziemy już pełnoletni, ja już jestem, nawiasem mówiąc, to będziemy naprawdę razem, już na zawsze. Będzie moją alfa, tak jak ja jej. Ona ciągle myśli, że znamy się tylko chwilę, ale my znamy się od zawszę, żyjemy dla siebie. To zabrzmi banalnie, ale miłość do niej płynie w mojej krwi. Miłość, to słowo tego nie opisuje.  Telefon za wibrował w moich dżinsach, więc leniwie uniosłem wyświetlacz do oczu. Dzwoniła Tarpei, jeśli znowu chce podzielić się ze mną swoimi spostrzeżeniami na temat sfory, to nie wiem czy chcę z nią gadać. Odebrałem, bo jest członkiem mojej sfory, jeśli chce pogadać, zawszę będę dostępny. 
- W końcu! Ktoś zapolował na Małą, już biegnę. Zakomunikował mi dysząc lekko, już była w drodze. 
- Dzwoń po pozostałych. 
Warknęłam na Hana, a on już był gotowy, bez zwłoki opuściliśmy dom. Na dworze pozwoliłem sobie na ogłuszający ryk!  Biegłem nie przejmując się tym, że mogą mnie zauważyć zwykli ludzie, to nie było wtedy ważne. Chyba nigdy nie biegłem tak szybko. 
Z każdym uderzeniem serca czułem większą złość i niepokój, ona była w niebezpieczeństwie. 
Znalazłem się w parku niedaleko jej domu, czułem jej zapach i słyszałem bicie serca, wyczułbym je wszędzie, to jak reakcja na imię. Słyszysz je i reagujesz, bezwarunkowo.  W parku rozchodził się tez obcy zapach, momentalnie się zjeżyłem. Jad wystrzelił do moich żył i z trudem powstrzymywałem instynkt. Gdy zobaczyłem kolesia oddalającego się z Ele przerzuconą przez ramię nie wytrzymałem, przemieniłem się częściowo. I to było jak zrzucenie ciężaru  Moje oczy były w stanie dostrzec więcej i z większą ostrością. Czułem powietrze przez pory mojej skóry, a dzięki węchowi czułem każdą nutkę w powietrzu. Wściekłość zamieniła się w furie. Zaślepiła mnie. 
Zaatakowałem go nie bacząc czy moja sfora jest przy mnie. Upuścił bezwładne ciało na ziemie i rzucił się na mnie. Pracowały pazury, pięści, kły i nogi. To był szał, ogarnięty instynktem wypatrywałem słabych punktów przeciwnika, to paliło mnie. Czułem każdy mięsień i ścięgno i wiedziałem jak ich użyć. Wykrywałem ruchy mojej sfory, gdy dołączył do nas Tain zabawa rozpoczęła się na serio. 
- Rin, ona umieeeera! Krzyk Lukrecji przebił się przez nasz ryk. 
Nie miałem pojęcia, że ta dziewczyna potrafi tak krzyczeć. Puściłem przeciwnika i dopadłem ciało Elesmery. Była blada i miała sine wargi, nie oddychała. Jej tętno szalało, ale nie na długo. 
Zmieniłem się w człowieka i patrzyłem bezradnie na jej bezwładne kończyny i pustą twarz, zupełnie bez wyrazu. 
- Srebro. Powiedziała Tar cicho, jakby dopiero coś do niej dotarło. 
Rzuciłem się by zabrać od niej te truciznę, ale byłem dopiero po przemianie i paliło mnie żywcem. Zdzierałem z niej błyskotki głośno klnąc. 
Gdy nie miała na sobie już ani grama srebra, a moje dłonie były poparzone na całej długości stało się coś co będę pamiętał już zawszę. Przysięgam nigdy nie usłyszałem czegoś bardziej przerażającego  Jej serce przestało bić. 
Patrzyłem na jej klatkę piersiową, która powinna się unosić i zamarłem. Tarpei potrząsnęła mną brutalnie i dotarło do mnie, że moja wilczyca umiera.
Zbliżyłem usta do jej ciepłych warg, ręką zaciskając jej nos. Wdmuchnąłem jej prosto do płuc, dwa mocne hausty powietrza i przeniosłem dłonie na jej klatkę piersiową. 
Raz.
Dwa.
Trzy.
Cztery.
Pięć.
Ona umiera. 
Sześć. 
Siedem.
Zakrztusiła się powietrzem i podniosła lekko.  Łapczywie piła powietrze, zaciskając dłonie na moich przedramionach. 
Zamknąłem oczy i głowa upadła mi na jej kolana. Czułem nieprzyjemne pieczenie w kącikach oczu i nagle, bez ostrzeżenia, gorący płyn, najpierw w oczach, a później na skórze jej kolan. 
Boże. Ulga wypełniająca moje płuca i żyły była niesamowita. Była oszałamiająca.  Jak głęboki wdech po długim go wstrzymywaniu. Jak wypłynięcie na powierzchnie z ciemniej czeluści morza. Nie wiem jak to opisać. Bezmiar szczęścia i posmakiem cierpienia, które jeszcze nie zdążyło zniknąć. Możliwe, że nigdy nie zniknie. 
Nie mogłem myśleć o niczym innym. Ostrożnie uniosłem ją na rękach i powoli ruszyłem parkiem. Zamknąłem oczy wtulając się w jej włosy. Ten zapach, ten dotyk. Boże, prawie to straciłem. 

Obudziłam się czując jak pękając mi płuca, jakbym połknęłam żrącą substancję. Jakbym napiła eis Domestosa, jakbym wypiła czysty spirytus. Nagle było tak jasno, że wszystko mnie oszołomiło. Alfa leżał na moich kolanach i natychmiast dotarło do mnie co się działo. Żyję, jestem bezpieczna, przybyli na czas. Poczułam płyn na odsłoniętej skórze nóg.  Rin płakał?  Sytuacja była na tyle poważna, co się stało? 
Rin uniósł mnie i zamknęłam oczy. Chciałam, żeby niósł mnie tak na koniec świata. Rzeczywisty świat stał się zbyt niebezpieczny, jak dla mnie.  Nie chciałam myśleć o tym co spotkało mnie w domu... Domu? Czy mogę nazwać to miejsce domem? Madea, próbowała mnie zabić, nie dosłownie, ale jednak. Efekt ten sam.  Byłam sama w pokoju Rina i nie chciałam, żeby ten stan się zmienił, zbyt wiele do wyjaśnienia i zbyt wiele do ogarnięcia. Wiem, doskonale wiem, że należą im się wyjaśnienia, że ryzykowali dla mnie, że są moja sforą i może to egoistyczne, cholera to na pewno egoistyczne, ale nie chcę z nimi gadać, nie mam na to siły. Usiadłam na łóżku, ale zakręciło mi się w głowie i znów musiałam opaść na poduszki, chciało mi się pić. Przezwyciężyłam zawroty głowy i strach z pragnienia. Sądząc po niebie był środek nocy, w dodatku pełnia. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie będzie nikogo.  Byłam tak wykończona, że nawet nie ciągnęło mnie do przemiany, nie musiałam ze sobą walczyć, a srebro nie paliło mojej skóry.  Cichutko otworzyłam drzwi i trzymając się ścian udałam się do kuchni.  Łapczywie dopadłam kranu, nieomal napiłam się z rury. Głowa jednak mi pękała, więc chwyciłam wysoką szklankę stojącą na suszarce ustawionej na zmywarce. 
- Suszy? Usłyszałam słodki głos z kanapy. 
Odwróciłam się przestraszona w kierunku głosu. Blondi siedziała sztywno  na kanapie, miała skrzyżowane na udzie nogi i znudzoną minę. Ta dziewczyna jest dziwna. Zwykle na twarzy ma wystudiowaną minę przedstawiającą obojętność. Wyjątkiem są chwilę, gdy trwa przytulona do Lana Wala, wydaję się wtedy tak bezgranicznie szczęśliwa, ale on umawia się z innymi dziewczynami, więc chyba nic między nimi nie ma. 
- Jesteś sama? Zapytałam nie ruszając się z miejsca. 
- Nie z tobą. Odpowiedziała całkowicie poważnie z dziecięcymi oczyma. Wydawała się być taka bezbronna, gdy tak patrzyła. 
Westchnęłam w duchu, serio? 
- Tylko? Upewniłam się, a uzyskawszy jej potwierdzenie skinęłam głową i usiadłam na fotelu. 
Objęłam się ramionami i schowałam głowę w kolana, wciąż czułam w sobie resztki strachu, tym bardziej, że nie było przy mnie Rina, mojego alfy. 
-Dlaczego nie jesteś z nimi? 
Dziewczyna tęsknie spojrzała na pomarańczową tarczę wschodzącego księżyca i ponownie wzruszyła ramionami. 
- Kazali mi zostać. 
Coś mi w tym nie grało.
- Kazali? 
Nie patrzyła mi w oczy, formując swoja odpowiedź. 
- Rin dostał szału, będzie gorąco, tam myślę. Powiedziała, jakby tłumaczyła mi przepisy ruchu drogowego, albo relacjonowała prognozę pogody. Zupełnie jej nie obchodziło w jakim bagnie się znalazłam. 
- Zabiję mnie? Spytałam krucho. 
- Był u twojej ciotki, poszli na noże i musiałam pobiec do twojego pokoju, spakowałam dla ciebie torbę  jest w pokoju Rina, pod łóżkiem.
Zimny strach i upokorzenie chwyciło mnie za gardło, ale upewniłam się. - Zamykałam drzwi na klucz. 
Lukrecja wywróciła oczami. - Ten zawieszony na srebrnym łańcuszku na szyi? Zapytała, choć bez wątpienia znała prawdę. Chwyciłam się za czyje, ale nie znalazłam, ani wisiorka z klucza, ani łańcuszka. 
O Matko, ona widział wszystko, rysunki.  Przełknęłam ślinę i poruszyłam się niezręcznie. 
- Byłaś tam tylko ty? Zapytałam nie patrząc na nią. 
- Tak. Uspokoiła mnie, czułam jakby wielki ciężar spadł mi z ramion. - Ale jak zobaczyłam dekorację, zawołałam Rina. Dokończyła z tą swoja twarzą pokrzywdzonego dziecka. Niby bez wyrazu, ale jakby pokrzywdzona. - Zdaje się, że wziął trochę tych twoich szkiców. 
Po tych jej słowach wstałam i wyszłam. Nogi same mnie zaprowadziły do pokoju Rina, na biurku leżały zmięte kartki, podeszłam do nich powoli, jedynym źródłem światła w pokoju, była mała i przyciemniona kloszem lampa. 
Rysunki przedstawiały pełnie księżyca na tle chmur, Taina w samochodzie i kilka wizerunków Rina. Serwetka z jego uśmiechem i kartka ze szkicownika przedstawiająca go całego. Wilcze oczy i kły. Zebrał ich kilka.  Chwyciłam pozostałe i usiadłam w oknie. Przeglądałam swoje szkice, gdy to usłyszałam. Mój wilk wył. Nie miałam ostatnio czasu, by się na tym zastanawiać, ale dawno nie słyszałam jego pieśni. Zawsze brzmiała tak żałośnie, tak smutnie. Przypomniałam sobie coś i nerwowo przeszukałam papier w mojej dłoni. Znalazłam go, wyjący wilk na tle  z powieści.  Nie miał prawa ich brać, nie wszystkie go przedstawiały.
Wyjący gdzieś w lesie wilk nagle zaczął działać mi na nerwy, więc ze złości a zamknęłam okno, nie bacząc na upał. 
Sięgnęłam po torbę z pod łóżka, ale ciężko był ją wyjąć, męczyłam się przez jakieś dwadzieścia minut, nim się do niej dobrałam.  Z ulgą wyciągnęłam fioletową kosmetyczkę i od razu pobiegłam umyć zęby, gdy wróciłam przejrzałam pozostałe rzeczy.  Spakowała mnie na jakieś pięć dni. Trochę bielizny, dwa ręczniki. Mnóstwo ciuchów, których nie noszę i ładowarka do telefonu. Moje zniszczone wydanie trylogii Kosogłos, i dzięki CI Buddo za to. Słuchawki do telefonu i Bingo! Na samym dnie znalazłam zeszyt do rysowania i piórnik. Dobrze, że jutro zakończenie roku, bo nie miałabym książek do szkoły. Chyba nie pójdę na zakończenie, książkowe nagrody za oceny i dyplom ze świadectwem odbiorę przy okazji.  Złapałam kosmetyczkę  i spodnie od dresu z jakąś za dużą koszulką i pognałam do łazienki. Lukrecja nie wzięła mojej piżamy. Suuuper. 
Łazienka w domu Rina to piękne pomieszczenie. Są białe kafelki i dębowe meble, a do tego wanna z prysznicem i duże lustro przed umywalka. Wzięłam odprężającą kąpiel i nałożyłam maseczkę na twarz. Mimo, że spędziłam mnóstwo czasu w łazience, Rin nie wracał. Niby gdzie mam spać? Po chwili namysłu wróciłam do salonu. Lukrecja siedziała na fotelu z laptopem i wielkim słuchawkami. Nakryłam się kocem i włączyłam telewizję, dziwnie było zasypiać w obcym i cichym domu.  Jak zwykle o później porze w telewizji leciały programy które, określę jako niewymagające zbyt dużej inteligencji. "Ekipa z New Jersey" rządzi. Pamiętam, że zasnęłam między jedna a drugą bójką Afroamerykanek w The Jerry Springer Show.  Może to była trzecia bójka?
Obudziłam się nad ranem, przez tak zwany śpiew ptaków. Śpiew, serio? Dla mnie to raczej wkurzający gwizd.  Leżałam na łóżku Rina, a jakby tego było mało, on nie spał, tylko patrzała na mnie. Odskoczyłam zaskoczona i usiadłam na łóżku. 
- Musimy porozmawiać. Powiedziałam chłodnym tonem, zbyt wiele się wydarzyło. 
- Jeszcze nie spałem. Odpowiedział zmęczonym głosem. 
Przez chwilę chciałam na niego nawrzeszczeć, może nawet go uderzyć, ale widok zmęczonych, żółtych oczy zmiękczył mi serce. Kiwnęłam głową i odkryłam swoje nogi. 
- Gdzie idziesz? Zapytał prawie tak samo chłodno jak ja. Zdziwiłam się. 
- Nie potrzebnie mnie przenosiłeś. Powiedziałam nie patrząc na niego. - Nie będę z tobą spała. 
- Niby czemu? 
Czy to nie oczywiste, to nie za szybko, żebym pchała się do łóżka chłopaka? 
- A to nie oczywiste?
- Po pierwsze już ze mną spałaś, po drugie jestem nieprzytomny, możesz czuć się bezpiecznie. Może mi się zdawało, ale  w jego głosie brzmiała gorycz, a może nawet złość. 
Położyłam się obok niego. Po pierwsze wtedy to było nie na serio i byłam lekko pijana, po drugie zasady to zasady. Ehhh. Rin nie przytulił mnie jak tego oczekiwałam i zaczęłam się zastanawiać, jak przebiegać będzie nasza rozmowa. Wiele się wydarzyło, jakby nie patrzeć. 

7 komentarzy: