Nie tak zły jak ja
Wpadłam do domu, wciąż czując na policzku miękkie usta . Zamknełam za sobą drzwi i oparłam się o nie plecami. Nie podejrzewałam, że czeka mnię ciężki wieczór.
- Gdzie byłaś?! Warkneła Madea człapiac w moją stronę.
Przełknełam ślinę
- Od kiedy Cię to i nteresuję?
Jej twarz przybrała nieciekawy czerwony kolor, przez co wyglądała na starszą i brzydszą niż była w rzeczywistości.
- Jeśli dowiem się, że umawiasz się z człowiekiem... Nie dokończyła. To zdanie zawisło mniędzy nami.
- To był alfa. Wymamrotałam, czując jak się rumienie.
Głośno zazsała powietrze do płuc.
- Wyprostuj się! Warkneła na mnie.
Szukała pretekstu, nie obchodziło ja czy zrobiłam coś źle, po postu chciała się na mnie wyżyć. Dlaczego miałabym nie dać jej ku temu powodów, jeśli mam być karana, chcę chociaż wiedzieć czemu.
- Nie mów mie co mam robić, nie jesteś moją matka.
Poczułam uderzenie w twarz, tak silne, że wylądowałam na polbiskiej ścianie. Policzek piekł mnie okropnie, a w oczach zaszkliły się łzy. Spojrzałam na nią z wyrzutem.
- Ona by mnie nie uderzyła.
Coś złego stało się z twarzą mojej ciotki, zrobiła się papierowa i słaba. Oczy zwykle ładne i bystre stały się wodniste i brzydkie. Odeszła, gniewnie tupiąc i znikneła w swoim pokoju.
Podniosłam się z ziemi, czując lekkie zawroty głowy podeszłam do lodówki. Wgryzłam się w nektarynkę, ale nie mogłam jej przełknąć, wyplułam owoc do śmietnika i wyrzuciłam nektarynkę. Cichutko, żeby nie zwracać na siebie uwagi weszłam do pokoju i położyłam się na łóżku, teraz powinnam już spać. Jeśli chcę wstać rano i wziaść prysznic, będę musiała wstać wcześniej. Pomyślałam gorzko i zamknełąm oczy, sen przyszedł natychmiast.
Obudziłam się niewyspana i zmięta, gdyż zasnełam zanim zdąrzyłam się przebrać. Nie miałam czasu na marudzenie w łóżku, podniosłam się od razu i zniknełam w łazience, letnia woda pobudziła mnie i zmiotła z mojego umysłu, nie chcący odejść sen. OWinełam wokół siebie ręcznik podeszłam do lustra, przetarłam ręką zaparowaną powierzchnię i przyjżałam się swojemu odbiciu, na policzku widniał czerwony ślad po dłoni Madei, warga była pęknieta tuż przy konciku ust. O cholera!
Zabrałam się za makijaż, odrobina pudru i błyszczyk skutecznie zamaskowały rany. Oczy piekły mnie strasznie, bo zapomniałam zdjąc kontakty na noc, przeklełam jeszcze raz i wymieniałam je, pod szkłami moję wilcze oczy były zaczerwienione i podranione, ale zigrorowałam to.
Na zewnątrz było zimno i wiał przenikliwy wiatr, więc ubrałam się ciepło, chwyciłam lekko, prawie pustą torbę i zeszłam po schodach. Na śniadanie zjadłam płatki zbożowe i wypiłam kawę. Wyczułam zapach perfum i zobaczyłam w framudze wielką i silną postać mojej ciotki Madei.
- Nigdy wiecej nie waż się tak do mnie odzywać.
- Bo..? Odpowiedziałam bezczelnie.
Ciotka ruszyła w moją strone z wściekłym wyrazem twarzy, chwyciłam kubek z kawa i roztrzaskałam go na kuchennym kafelkach.
Oczy Madei niemal nie wyszły z orbit.
- Ty bezczelna dziewucho! Wrzasneła.
Chwyciłam torbę i minełam ją w przejściu, wykorzystując element zaskoczenia.
Dziś w domu czeka mnie piekło, jestem tego pewna.
Miała jeszcze dużo czasu, wiec nie śpieszyłam się do szkoły, czułam lekkie skrępowanie na myśl o Rinie, czy to co działo się wczoraj miało dla niego jakieś znaczenie?
Przekroczyłam próg szkoły i jak na zawołanie rozległy się szepty, och chyba stałam się najgorętszym tematem do plotek. Większość uczniów została w budynku szkoły, ale była pewna, że sfora jest na zewnątrz, w koncu im nie dokuczał chłód poranka. Cholerni farciarze, ja przez materiał swojej bluzki, wyraźnie czuła podmuchy wiatru.
Skierowałam kroki w strone boiska, było prawię puste. Od razu dostrzegłam grupę ludzi-wilków na kamiennych stołach, choć jednak było nie tak. Rin siedział zgarbiony, a jego twarz przykrywał starannie kaptur, czyżbym nie miała racji i jemu dokuczał wiatr?
Mogłam wyczuć napięcie panujace w grupie, nie jakieś straszne, ale delikatne, ledwo je wychwytywałam.
Pierwszy wstał Tain i od razu zamknął mnie w niedziwiedzim uścisku.
- Cześć Szczeniaku!
Uśmiechnełam się z zażeniowaniem.
- Cześć mięśniaku!
Pamiętajac wczorajaszą rozmowę zajęłam miejsce obok Rina, rudy Han przesunał się trochę, żeby zrobić mi miejsce.
- Cześć. Powiedziała jeszcze raz nie precyzujac odbiorcy.
Rin na krótką chwilę zamknął mnie w swoich szczupłych, ale samiennych ramionach.
- Coś się stało? Spytałam nie mogąc pohamowac rozsącej ciekawości.
Han potargał swoja płomienną czuprynę.
- Chyba zawalę rok, przez tę sukę z polskiego. Powiedział ni to zły ni zawstydzony.
- Czego nie zaliczyłeś?
- Muszę napisać pięć wypracowań.
- Coooo? Warknełam , musiał nie napisać żadnego.
- Pieprzona kujonka. Sykneła Tarpiei i położyła ręce na kamiennym stolę.- W czsię gdy ty kułaś my mieliśmy dużo więcej do roboty!
Zamurowało mnie, co miała na myśli.
- Hamuj Tar. Ostrzegł Rin poważnym głosem.
Wyciagnełam z plecaka zeszyt i długopis.
- Podaj mi tematy. Powiedziałam patrząc wyczekująco na rudzielca.
- Po co? Zapytał i zrozumiałam dlaczego ma problemy w nauce, jego bystrość jest powalajaca.
- Jeny.. napiszę za ciebie, jak zauważyła Tarpiei jestem pieprzonym kujonem to nie będzie dla mnie problem. Zamiast na Ulliuma zmierzyłam Tar i posłałam jej wredny uśmiech.
Nie wiem czy to przez Madee, ale byłam dzisiaj dziwnie nabuzowana.
Rin zaśmiał się cicho odsłaniajac kawałek profilu. Coś było nie tak, ale postanowiłam nie drążyć.
Podałam Hanowi papier i długopis i uśmiechnełam sie nieśmiało.
Palec alfy musnął mój policzek, odwróciłam sie w jego stronę skonsternowana.
- Po co Ci to? Spytał patrzac na palec.
Tar zaśmiała się cicho i wróciła do rycia pazurem wzorków na ramieniu Taina.
Twarz Rina skrzywił grymas.
- Odwal się odemnie. Powiedziałam cicho i odwróciłam sie do niego.
Chwycił dwoma palcami mój podbrudek i zmusił bym na niego spojrzała. Zobaczyłam gniew i niedowierzanie w jego oczach. Cholera, cholera, cholera...
- Kto Ci to zrobił? Wrzasnął patrzac uważnie na mój policzek.
- Odwal się odemnie świrze. Warknełam i odwróciłam siłą głowe.
Chwycił brutalnie moje przeguby i zmusił bym odwróciła się w jego stronę.
Czułam jak srebro na moich nadragstrak drażni skórę Rina, był silnym alfą i nie był przyzwyczająny do dotyku srebra. Mimo to nie puszczał mnie.
- Rin puść ją. Zainterweniował Tain, miał zaniepokojony głos.
- Zamknij się Tain. OStrzegł Rin, jeszcze nigdy ni ewidziałam go tak wkurzonego.
- Odpowiec! Zwrócił się do mnie i z jego gardł wydobyło się ciche warczenie.
- Uderzyłam się. Sklamałam szybko, nie patrząc w zwierzęce zółte oczy.
Puścił mnie i krzyknął. -MAsz mnie za idiotę?!
- Odwal się odemnie ŚWIRZE! Wrzasnełam z całych sił o cofnełam się w tył.
Ręce alfy uniosły, się natychmiast zamknełam oczy i odwróciłam twarz, podświadomię szykując się na cios.
Cios który nie nadszedł.
- Myślałaś, że Cię uderze? Zapytał z przemieszanie rozdrażnienia i zdziwienia.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego, nie widziałam co odpowiedzieć, czy się go bałam? Jasne , że nie przeciez to Rin. Musiało się tak wszystko zrzchanić.
- Muszę iść na lekcję. Powiedziałam i chwyciłam torbę.
- Przyniesiesz mi tematy później ok? Han? Powiedziałam na wpoły pytajac, na wpoły rozkazując.
Chyba pierwszy raz żałowałam, że mam tylko trzy lekcję.
Jedno jest pewnie- myślałam na lekcji- Rin mi nie odpuści, a nie zamierzam mu się spowiadać, o nie! Resztę lekcji szkicowałam coś zawzięcie w zeszycie, do chwili gdy poczułma wibrujacy telefon w kieszeni dżinsów.
~Tain~
On nie chcial martwi sie
Wlepiłam wzrok w wyświetlacz, nie chciał ta, powinien panować nad emocjami, dupek. Jednak nie mogłam powiedzie ctego Tainowi, lubiłam go, niegdy nie potraktował mnie źle.
~ja~
Adwokat diabła ;)
Uśmiechnełam się gdy dostałam odpowiedź.
~Tain~
Nie pyskuj Szczeniaku!
Cały Tain nie męczący wielkimi słowami.
~Tain~
Mogę odwieźć się do domu?
Przegryzłam wargę zastanawiając się nad kolejnym posunięciem, chętni pojechałabym z mięśniakiem, ale czy to oznaczało rozmowę z niestabilnym emocjonalnie Rinem?
Chłopak musiał wyczuć moje wahanie, bo za kilka chwil otrzymałam sms uewniajacy mnie, że Rina nie będzie. Uśmiechnełam się z ulgą. Myślałam, że wczorajszy dzien to był przełom w naszych relacjach. No wiecie, szczera rozmowa, i te czułości na skarpię to było naprawdę....miłe. Ale oczywiście musiał wszystko zepsuć, mury szkoły chyba źle na niego działają. Pokręcony dupek.
Po lekcjach, Tain czekał na mnie pod drzwiami, jak zapowidział był sam.
Podał mi zeszyt.
- Han kazał Ci to przekazać, to naprawde miłe, że mu pomagasz. Mówił gdy szliśmy do samochodu. Mieliśmy jechać range roverem Rina.
- A czym jechać będą pozostali? Zapytałam wsiadając i zapinając pas.
- Przejda się. Odpowiedział beztrosko Tain i puścił do mnie "oczko"
Wysoko uniosłam brwi, i natychmiast pomyślałam, że niektórym przechadzka pozwoli ochłonać.
Gdy ruszyliśmy, Tain poruszył się niespokojnie na siedzeniu.
- Nie powiesz mi kto zrobił ci siniak na twarzy? Zapytał lekko skrępowany.
Westchełam ostentacyjnie.
- KAzał Ci zapytać.
- Sam chcę wiedzieć.
- Powiedziałabym, ale jestes zbyt blisko Rina, równie dobrze mogłabym powiedziec jemu. Powiedziałam znużonym głosem.
- Nie musze mu nic mówić Elesmera, to nie jst tak jak Ci się wydaję, on do niczego mnie nie zmusza.
Samochód zatrzymał się przed moim domem.
- Pokłóciłam się z ciotką. Powiedziałam szybko wysiadając z samochodu.
ZAtrzasnełam mocno drzwi, ale zamiast wejść frontem pobiegłam do okna w korytarzu i z trudem wgramoliłam sie do środka nie alarmując MAdei. Usłyszała mnie gdy byłam już jedną nogą w pokoju. ZAmknełam drzwi i przekręciłam wnich klucz. Na próżno waliła w drzwi, wykrzykując obelgi pod moim aderesem. Położyłam się na łóżku i nakryłam kołdrą twarz, dusząc śmiech. I co teraz stara wiedźmo?!
Postanowiłam wziąść się za wypracowania Hana, przeczytałam kilka tytułów i zdałam sobie sprawę, że większość lektór będę musiała przeczytać, bo chłopak jest starszy i przerabia inne lektury. Westchnełam w duchu i zaczelam pisać to co umiem, dobrze, że niektóre lektury czytałam na własną rękę. Gdy skończyłam pierwsze wypracowanie, a raczej charakterystykę, było już po dziewiątej. Byłam cholernie głodna, więc schowałam telefon do tylniej kieszeni dżinsów i usiadłam na parapecie. Trawnik wydawał się zastraszajaco daleko. Byłam zdeterminowana, żeby uniknąć spotkania z Madeą, więc wciąz rozważałam skok. Nie, nie ma szans, żebym skoczyła. JEndak gdybym wlazła na drzewo, i zeszła jego konarem...
Gałąź niemal chaczyła o moje okno, ale pot i tak ciurkiem spływał mi po czole. Złapałam za gałaź i położyłam na niej nogę. Ugieła sie lekko, a ja dostałam niemal ataku serca. Nie zrobie tego nie mam mowy. Wróciłam do pokoju i cichutko z jego wyszłam zamykając drzwi na klucz. Zamarłam wsłuchując się w muzykę domu. Coś lekko skrzypiało, a na dole buczała pralka, ale nigdzie nie slyszałam śladu cioci. Powoli i cichutko wyszłam z domu, nie zamknełam go na klucz, żeby w razie czegoś nieprzewidzianego MAdea myślała, że śpię.
Na ulicy było zimno, ale jakoś nie chciałam wracać po kurtkę, ruszyłam szybkim krokiem w stronę centrum miasteczka. Gdy już napełniłam brzuch wegetariańskim kebabem czułam się genialnie. Było już ciemno gdy usłyszałam samochód zwalniający tuż przy mnie, na początku się zlękłam, ale poznajac markę odetchnełam z ulgą. Wielki granatowy samochód zahamował i otworzyły się drzwiczki. Za kierownicą siedział nikt inny jak Lan.
Jego budzące powszechny podziw rysy twarzy były napięte.
Wsiadłam do samochodu i zapiełam pas.
- Skąd wiedziałeś gdzie mnie znaleść? Spytałam natychmiast.
- Nie szukałem Cię, napatoczylaś mi się.
Uh, okej.
Lechaliśmy w milczeniu aż do domu Rina.
Wysiadłam nie trzaskąc drzwimi i poczekałam na Lana, do domu alfy weszłam za blondynem.
Gdy weszliśmy wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę, ich oczy były pytające.
- Spotkałem ją po drodzę. Wymamrotał Lan i usiadł obok Lukrencji, już po chwili leżał jej na brzuchu, a ona głaskała jego włosy.
Wśród zebranych nie było Rina, a atmosfera była napięta.
Jak zwykle głos zabrał Tain.
- Chcesz zobaczyć się z Rinem? Spytał i wstał nie czekając na moją odpowiedź.
Może w koćnu zobacze jego pokój.
Szliśmy korytarzem do ostatnich drzwi, Tain nie wszedł ze mną.
- Może tobie pozwoli. Powiedział zagadkowo z zniknął.
Ściany pokoju były brązowe, był skąpo ozdobiny. Przypomniało mi się, że już tutaj byłam, po ataku wilkołaka.
Rin leżał na łózku, był blady, a na jego skórze widniały kropelki potu. Był chory, albo ranny.
- Cześć. Powiedział zachrypniętym głosem, przeszedł mnie dreszcz.
Podeszłam bliżej i dokladnie zmierzyłam go wzrokiem, coś nie tak było z jego bluzką.
Usiadlam na brzegu łóżka i zobaczyłam krwawe plamy na materiale t-shirtu.
Podniosłam go delikatnie, jego nieskazitelną dotąg skóre pokrywały zakrwawione ślady pazurów. Zrobiło mi się słabo.
- Czemu nikt Cię nie opatrzył? Spytałam gniewnie, robił aferę o lekki siniak, a nie zadzwonił z głębokimi ranami?!
- Bo nic mi nie jest!
- Oszalałeś?! Warknełam na niego. - Jak mogleś do mnie nie zadzwonić?! Wydarłam się na niego!
- TO nie twoja sprawa! Odpowiedział gniewnie.
- Dupek, głupi egoistyczny dupek! Syknełam w jego stronę i zamroczyłam się lekko z gniewu i zapachu krwi.
Wyszłam zpokoju i swoje gniewne kroki skierowałam w stronę salonu.
- Macie jakąś apteczkę? Spytałam patrząc na zebranych, wciąż byłam zła, że nie opatrzyli mu ran i nie zadzwonili do mnie.
- yy.. nie. Po co nam?
Idioci, właśnie po to.
-Pojadę do apteki, moment i jestem. Zaoferował się Tain i zniknał.
- Myślusz, że możesz się tu tak rządzić Suko? Warkneła Tarpei
Zignorowałam ja wracajac do Rina.
- Mówię do Ciebie! Wrzasneła dziko.
Nie było Rina i nie było Taina, byłam zagrożona.
- ZAmnij się! Syknełam i udałam się do Rina.
Nie wiedziałam co zrobić, napewno powinnam to oczyścić. Zniknełam w łazięce Rina i zamoczyłam w ciepłej wodzie biały ręcznik.
Wróciłam po niego i natychmiast przyłożyłam materiał do jego rany.
- Daj spokój, zagoi się. Powiedział powoli, a gdy docinełam ręcznik syknął z bólu.
- Sprawia Ci to przyjemność nie? SPytał gorzko.
- O nawet nie wiesz jaka. Sarknełam dokładnie przemywając rany, ręcznik pokrył się czerwienią, a ja poczułam jeszcze większe mdłości.
- Musisz ściągnąć koszulkę. Poinformowałam go i sięgnełam po krawędź materiału.
- Jestem taki padnięty, a ty właśnie teraz chcesz mnie rozbierać? Zaśmiał się z własnego żartu,a ja parsknełam. Z trudem ściągnełam jego t-shirt.
- Jak to się stało?
- Gówno Cię to obchodzi.
Zawrzało we mnie i mocniej docisnełam ręcznik do rany, chłopak zawył z bólu, a ja byłam z siebie dumna.
- Jeszcze mi wszystko wyśpiewasz!
Ciężko oddychał trzymając dłoń przy ranie. Siedzialam na krawędzi jego łóżka, mierzyliśmy się wzrokiem.
- To ten wilkołak, który zaatakowam mnie wtedy. Powiedziałam wkońcu domyślająć sie prawdy. W odpowiedzi chłopak mruknął coś mało przekonująco.
Oboje usłyszeliśmy pukanie do drzwi, Tain pojawił się tylko na chwilę by przekazać mi apteczkę.
- Co to ma być?
Dlaczego Rin, tak bardzo się wścieka, chcę tylko dopilnować, że będzie bezpieczny, to takie straszne.
W plastikowej torbie znalazłam płyn do odkażania głębokich ran, przeczytałam instrukcję i spryskałam ciało alfy brzydko pachnacą substancją. Skrzywił się, ale nawet nie pisnał.
- Nie ma sensu szczywać, jutro będziesz prawie wygojony. Myślałam głośno.
- A potrafiłabyś ? Spytał z przekąsem.
- A co chcesz spróbować?
Następnym punktem programu był opatrunek. Nałożyłam sterylne gazy na jego brzuch, lekko je wygładzając, nie dlatego, że musiałam, poprostu chciałam dotknąc jego skóry. Wziełam do ręki bandarz i spróbowałam owinać nim jego brzuch, było prostko i przy każdym owinięciu, niemal całowalam jego skórę, nie wiem czy jestem zbyt zuchwała, ale wydaje mi się, że robił to specjalnie. Gdy skończyłam nie wyglądał już tak marnie, ale po jego minie wnioskowałam, że nie był zadowolony.
- Jak dałeś się tak zrobić? Spróbowałam zacząć z innej strony.
- Zaskoczył mnię, silny skurczybyk.
Wyobraziłam sobie to i szybko musiałam podeprzeć się łóżka. Krew, przemoc, agresj.
Łzy zaszkliły mi oczy, czy go zabił? A co jeśli tamten by go zabił. O mój boże.
- Wyluzuj Szczeniaku. Zachrypiał.
Obejrzałam się na niego i przykryłam go kołdrą. Oczy niemal mu się zamykały.
Powoli wyszłam z jego pokoju, byłam zmęczona i nie zachowychałam się jak ja.
Widok w salonie był zaskakujący. Lan spał na Lukrecji, która wyglądała jakby znalazła sie w niebie. Tain oglądał jakiś tandetny horror, co chwila wybuchajać cichym śmiechem.
Han wyłożył sie na podłodze popijając piwo z butelki. Nie było z nimi Tarpei i naprawdę mnie to nie zmartwiło.
Po wydarzeniach z tego dnia miałam ochotę coś rozwalić.
Tain podniósł sie z fotela i skoczył do kuchni, gdy wrócić trzymał w dłoniach dwie butelki z piwem.
Usiadł, ale przedtem podał mi butelkę, powąchałam zawartość i wzdrygnełam się, pociągnełam jeden łyk, jeśli mam nie upić się dzisiaj to kiedy?
Nie do końca pamiętam jak to się stało, ale gdy obudziłam się nastęnego dnia, a skłamałabym gdybym powiedziała, że była wyspana i zadowolona, łowa lekko mnie bolała i byłam wgnieciona w Taina, nie był zbyt wygodny. Oczy piekły mnie nie do wytrzymania, słabo widziałam postać w framudze drzwi. Natychmiast sięgnełam po kontakty i wyjełam je z oczu. Zamrugałam piekącymi oczami i podniosłam się z Taina, który mruknął coś i zasłonił twarz potężną ręką.
- Ze mną byłoby Ci wygodniej.
Ponownie przetarłam oczy i wlepiłam je w przygarbioną postać stojącą we framudze drzwi.
- Kuruj się. Mruknełam jednocześnie zawstydzona i zbyt senna i cierpiąca by się tym przejmować.
Chłopak podniósł koszulke, na jego ciele prawię nie było śladu po ranach. Szerzej otworzyłam piekące oczy nie mogąc w to uwierzyć.
Podeszła bliżej, tak że prawię weszłam mu pod koszulkę.
Zacichotał cichutko, miałam tak podrażnione oczy, że niemal nie widziałam jego uśmiechu.
- Nic nie widze. Wyznałam i ruszyłam do łazienki.
Przemyłam tak oczy, ale nadal piekły, w dodatku nie miałam przy sobie szkieł kontaktowych.
Czyżby dzień bez szkieł kontaktowych?
Rany Rina goiły się w mgnienu oka, przez chwilę, było mi żal, ze nie jestem taka jak oni. Wyszłam z łazienki, chcąc po cichu wydostać się z domu Rina. Może jestem nudna, ale jak na razie starczy mi wrażeń.
Przy drzwiach czekał na mnie Rin.
- Chyba i chciałaś wymknąć się nad ranem z mojego domu? Co by sąsiedzi powiedzieli? Zażartował, a mi ścisnął się żołądek.
- Nie masz sądziadów.
Dom Rina stał na uboczu, granicząc z lasem, podejrzewam, że to stara leśniczówka. Hmmm.. wymarzone miejsce dla wilkołaka nie?
Uśmiechnął się łobuzersko i puścił mi oczko.
- Odwiozę Cię do domu. Powiedział wychodząc z domu.
Wsiadłam niezdarnie do samochodu narażając sie na jego śmiech.
- Cicho bądź. Mruknełam tak żeby mnie nie słyszał i przetarłam oczy.
- Ładnie ci w naturalnym kolorze oczu. Stwiedził niby od niechcenia prowadząc pewnie, te blaszaną puszkę.
Postanowiłam zignorować udawany komplement i zapyałam o coś ważnego dla mnie.
- Powinnam się bać wychodząc z domu?
- Przestań najwyżej przemienisz się w wilka i pogonisz napastnika, nie? Niby żartował, ale w jego głosie wyczułam poważniejsze nutki.
- Zabawne. Odpowiedziałam sarkastycznie wydymajc lekko usta.
- No właśnie wcale nie zabawne. Dlaczego nie chcesz się przemieniać?
- Bo nie chcę być krwiorzerczą i nieokrzesaną bestią. Odparłam szybko, zanim zdążyłam sie zastanowić.
Samochód zatrzymał się tak gwałtownie, że w brzuch i ramię wbiły mi się pasy bezpieczeństwa.
Już dojechaliśmy pod mój dom.
Rin błyskawicznie wysiadł z samochodu i pojawił się przed moimi drzwiami zanim zdąrzyłam odpiąć pas.
Gwałtownym ruchem odpiął mi pas i niemal wyrzucił z samochodu, nieźle mu odbiło.
- Jestem wściekłą bestią tak?! Wydarł się na mnie z całych sił.
- Właśnie pokazujesz jak spokojny i opanowany jesteś. Odszczeknęłam mu się, robiąc krok w przód.
Zbliżył sie tak blisko mnie, że cofając sie wpadłam na samochód, oparł się rękoma o karoserie tuż obok mojej głowy.
- Gdybym był tak nieokrzesaną bestią, za jaką mnie masz, już dawno siedziałabyś zamknięta w moim pokoju. Wysyczał patrząc na mnie gniewnie. Niemal widziałam wysuwające mu się kły.
Odepchnełam go, odsunął sie raczej ze zdziwieniem, niż pod wrażeniem mojej siły. Później zrobiłam coś czego bardzo żałuję. Zamachnełam sie i przyłożyłam mu w twarz. Z pięści.
Pierścionki na pich palcach pocharatały mu twarz, byłam pewna, że nie zagoi się tak szybko. Wszystkie były srebne.
- O tak, nie masz nic wspólnego z wilkołakami. Szepnał z aktorską pewnością.
Czułam jak rozszerzają mi się oczy.
Natychmiast rzuciłam się w jego strone, pragnąc go przeprosić.
- Jezu Rin, tak bardzo...
Odepchnał moje ręce i uśmiechał się cynicznie. - Daruj sobię, na pewno Ci ulżyło.
Wsiadł do range rovera i odjechał zostawiąjąc mnie na podwórku przed domem.
Serce mocno biło mi w piersi, a oddech dyszał lekko. Co ja zrobiłam, co ja zrobiła? Tłukło mi się w głowię. Czy właśnie rozchratałam Rinowi pół twarzy? Czy to się dzieje naprawdę?
To nie jestem ja, ja się tak nie zachowuję!
Drżącymi dłońmi siegnełam po telefon i wybrałam jeden z nielicznych, zapisanych numerów.
Po kilku sygnałach włączyła się poczta. Proszę nie nób mi tego Rin!
***
Godzinia 07:00
~ja~
Przepraszam.
Godzina 09:00
~ja~
Rin to był impuls, nie chciałam Cie uderzyć
Godzina 11:00
~ja~
Wiesz co? Mogłeś mnie nie wkurzać! Zaaranżowałeś to!
Godzina 11:30
~ja~
Przepraszam za tamtego sms'a. Nie myślę tak.
Jest mi strasznie przykro.
Godzina 15:45
~ja~
Nie zachowuj się jak dziecko, odbierz telefon.
Zerknełam na wyślwietlacz czarnego samsumga, dochodziła dwudziesta, a ja leżałam na łóżku, próbując nie wariować. Jak mogłam zrobić coś takiego?!
Chwyciłam czarny telefon i wybrałam numer.
- Halo? Odezwał sie tubalny głos.
- Cześć Tain, tu Elesmera. Ehh. Możesz dać mi Rina?
Cisza na lini.
- Jest tam gdzieś, prawda? Sama słyszałam błaganie we własnym głosie.
Westchnienie.
- On nie chcę z tobą rozmawiać. Miał spięty głos, brzmiał jakby czuł się niezręcznie.
- Powiedź mu żeby.... żeby się wypchał! Warknelam w słuchawkę i wyłączyłam się. Ile razy można przepraszać? Więcej tego nie zrobie, nie ma szans.
Uderzyłam go, dobra żałuję, nie powinnam była, ale mógłby darować sobie dziecinne gierki. Więcej się do niego nie odezwę. Dupek!
Usiadłam na łóżku i chwyciłam szkicownik i ołówek.
Narysowałam swoję zmęczone i podrażnione oczy, rany Rian z poprzedniej nocy. Nakreśliłam zarys jego mięśni i powiesiłam kartkę na ścianie.
Gdy leżałam w łóżku, po prysznicu i kolacji, stało się coś czego już się nie spodziewałam. Rozległo się wycie, przejmujące i żałosne wycie. Natychmiast zerwałam się z łóżka i otworzyłam okno. Zwinełam się w kłębek na swoim nieznoście miękkim łóżku i wsłuchiwałam sie w pieśń samotnego wilka. Może był tak samotny jak ja? Miło i wygodnie leżało się na łóżku Rina, ale teraz mnie nienawidzi, więc na wizytę chyba nie pora. Ale, choć oczywiście nie jestem z siebie dumna, nie będzie już chciał mnie w sforze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz