Rozdział 8
Przynależność
Wybiegłam z jego domu, przestraszona i rozczarowana. Zraniona, to nie było nowe uczucie. I niby gdzie miałam teraz pójść, do Madei, żeby znów mnie zwyzywała i uderzyła? Może do mojej najlepszej przyjaciółki Musiałabym ją mieć, tylko ciężko jest nie mieć przy kimś tajemnic, będąc wilkołakiem incognito. Dlaczego los musiał tak bardzo ze mnie zakpić? Chyba byłam naprawdę niegrzeczna w poprzednim wcieleniu.
Coś mijałam, ale załzawione oczy nie pozwały mi dostrzec dokładnie. Co tu gadać ,biegłam na oślep. Nie w stronę domu i jak najdalej od Rina. Wbiegłam w gąszcze, gałązki i liście uderzały mnie w twarz i plątały włosy. Potknęłam się, ale szybko podniosłam by biec dalej. Było mi gorąco mimo wszech obecnej rosy, którą byłam zraszana. Nagle coś obiło się o moje piszczele i padłam jak długa. Wyciągnęłam przed siebie dłonie i syknęłam z bólu, gdy uświadomiła sobie, że wylądowałam dłońmi w potłuczonej butelce. Tylko ja mogłam upaść akurat na pustą i potłuczoną butelkę po wódce, w środku lasu, gdzie nikt nie widział turysty od wieków. Budda mnie nienawidzi. Alkohol dodatkowo sprawiał mi ból, jakby grube szkło w dłoni, nie było dość przyjemne. Usiadłam na tyłku w trawie i zapłakałam jak dziecko. Poprzez łzy zobaczyłam zbliżające się jeansy i buty sięgające za kostkę. Nie musiałam podnosić głowy.
Kucnął przy mnie i ostrożnie złapał za ręce Chciałam je zabrać, ale przytrzymał je, a ból sprawił, że wolałam się nie kłócić. Patrzył przez chwile na moje dłonie i wzdychał cicho. Bez ostrzeżenia, ale nie gwałtownie podniósł mnie. Włożył rękę pod moje nogi, a drugą podtrzymywał plecy. Jedna część mnie była zła, że daję się dotykać, ale druga była tak załamana, że chciała tylko się do kogoś przytulić i nieważne, że on ma mnie za nic. Naprawdę świetnie czuję się w jego ramionach. Wszystko mnie bolało, wewnętrznie i zewnętrznie. Powoli mijaliśmy las, a ja upajałam się jego zapachem. Rozpięta bluza, którą miał na sobie był miękka, a moce ramiona dawały poczucie bezpieczeństwa. Słyszałam miarowe bicie jego serca, nie mogłabym w tej chwili uwierzyć, że jest drapieżnym i bezwzględnym alfą sfory wilkołaków. Teraz był Rinem, chłopakiem w którego ramionach mogłabym utonąć. Kopnięciem otworzył, lekko uchylone drzwi i kopnięciem nimi trzasnął. Posadził mnie na wąskiej, wysokiej kanapie i zniknął w korytarzu. Czułam się jak mała, przestraszona dziewczynka. Jak oszukane dziecko. Nie tego spodziewałam się po dzisiejszym wieczorze. Wrócił po chwili i kucnął przede mną. Przedtem położył obok mnie talerzyk z gazą, środkiem odkażającymi pudełkiem plastrów.
Sięgnął po moją dłoń i przytrzymał ją wewnętrzną stroną ku górze. Chyba zakupiona na mój rozkaz "apteczka" trochę się przydaje. Rin pracował w skupieniu, był milczący i czasem tylko wzdychał. Ostrożnie czyścił rany z odłamków i błota, później delikatnie je odkażał i zaklejał plastrami. Gdy skończył z moją prawą dłonią, uniósł ją lekko jakby oglądając z każdej strony, a później przybliżył do ust i pocałował delikatnie każdy plaster i osłonięty kawałek skóry. Nie podnosiłam wzroku, uparcie patrzyłam na swoje dłonie, nie wiem czy było mi wstyd z powodu mojej niezdarności, czy tak z zasady. Powiedzmy sobie szczerze: jestem żałosna. Nawet uciec z klasą nie potrafię. Tymczasem chłopak w takim samym skupieniu powtarzał czynności z lewą ręką. Gdy przybliżył ją też do ust i obcałowywał, nie mogłam już tego znieść. Co jest między nami? Kim dla niego jestem? Bo ja po tym wszystkim już nie miałam w sobie rezerwy, jak można nie zakochać się w kimś takim jak on? Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Chłopak nie wstał, ani nic nie powiedział po prostu nagle mnie objął. Jego mocne ramiona oplotły moją talię, a twarz znalazła się na wysokości mojego brzucha. Trzymał mnie mocno, czułam ciepło jego twarzy i rąk. Przez chwile byłam zdezorientowana i nie wiedziałam co zrobić, ale kiedy okazało się, że nie zamierzał puścić, objęłam go za szyję, niemal instynktownie przybliżyłam usta do jego włosów. Od kiedy staliśmy się sobie bliscy?
Nie wiem ile czasu trwaliśmy sobie w objęciach, lecz wiem, że mogło to trwać naprawdę długo. Spojrzał na mnie z uśmiechem. Zwykłym trochę psotnym, zawsze się tak uśmiechał.
- Lubisz mnie? Spytałam zanim zdążyłam się zastanowić.
Rin zaśmiał się cicho tak uwodzicielsko i spokojnie zarazem.
- Dziewczyno zostaliśmy stworzeni dla siebie. Nie istnieje bez ciebie. Należysz do mnie, tak jak ja należę do ciebie.
Serce biło mi jak młotem.. Czy to nie okrutny żart? Skąd on może to wiedzieć, czy to prawda.
Jego oczy się śmiały, ale to nie był szyderczy śmiech.
- Teraz muszę tylko sprawić, żebyś znów była wilkiem. Powiedział i położył się na moich kolanach.
Znów była wilkiem, czy kiedykolwiek nim byłam? Czy to ma teraz jakiekolwiek znaczenie?
Chciałabym narysować te chwilę, jest taka idealna.
Chłopak nagle poderwał się gwałtownie i usiadł po "turecku" naprzeciw mnie.
- Mogę Cie pocałować? Zapytał wydaję się całkiem serio.
Z miejsca pacnęłam go w ramie.
- Nie możesz.
Nigdy w całym życiu się nie całowałam, wiem to dziwne, bo nie jestem wcale brzydka, jednak jak wspominałam ciężko o jakąś skomplikowaną relację gdy jest nie niezdeklarowanym wilkołakiem.
- Dlaczego? Spytał z wyrazem zawiedzenia na twarzy. - Następnym razem nie spytam.
Zaśmiałam się nerwowo szukając wystarczającej odpowiedzi.
- Nie i już.
- To żaden argument.
Poczułam jak się czerwienie, właśnie wtedy gdy nie chciałam się czerwienić.
Przebiegłość błysnęła w oczach alfy.
- Nie mów, że się wstydzisz. Zakpił ze mnie przybliżając się.
Odsunęłam go i wzięłam głęboki wdech. Oczywiście, że się wstydzę, przed chwilą myślałam, że nawet mnie nie lubisz.
- Nie wstydzę się. Zirytowałam się, więc żeby ukryć zażenowanie odwróciłam się do niego bokiem.
- Bo wiesz, że to niedorzeczne.
Och nawet nie wiesz jak bardzo. Odwróciłam się szybko w jego stronę, miał na ustach ten bezczelny uśmiech.
- Prawie Cie nie znam.
- Gówno prawda.
Zachłysnęłam się powietrzem, powiedział to serio? Oby nagle pojawiła się tu sfora, ucieszę się nawet widok na Tarpei.
Rin położył dłonie na kanapie za mną, pochylając się tym samym w moją stronę. Odetchnęłam niespokojnie.
- Jak mnie ugryziesz po tobie. Zastrzegłam od razu.
Miał dziwne zwyczaje.
Zaśmiał się lekko i przybliżył twarz.
W tej chwili drzwi otworzyły się z hukiem, uderzając o ścianę.
Gromkie głosy wdarły się w panującą pomiędzy nami ciszę. Odepchnęłam od siebie alfę, który jęknął głośno. Uratowana!
- Dokończymy te rozmowę. Zadeklarował od razu.
Wchodząca sfora nie była zaskoczona moim widokiem. Tain rzucił mi i Rinowi piwo.
Han podbiegł do mnie i mocno przytulił.
- Dzięki za te wypracowania. Uratowałaś mi dupę Powiedział "wylewnie" mi dziękując.
- Nie ma sprawy. Rzuciłam i uśmiechnęłam się.
Czasami wszystko zdawało się z nimi takie proste. Lukrecja jak zwykle była doskonała, i jak zwykle przytulała, i głaskała Lana, który wydawał się znudzony. Han żartował sobie z sukowatej Tarpei, a Tain był.. Tainem.
C.D
Oglądaliśmy jakiś bzdurny film, fabuła nie była skomplikowana Jakiś nierozgarnięty student zamierzał zostać macho, pomagała mu w tym piękna przyjaciółka, w której był zakochany. Jak to bywa w durnych amerykańskich filmach wciąż popełniał karygodne błędy. Nie widziałam w tym nic zabawnego, ale chłopaki wciąż zaśmiewali się do rozpuku. Rin siedzący za mną wciąż się trząsł i było mi trochę niewygodnie, ale przyjemnie było czuć jego ramiona, oplatające mnie w tali. Trzymał głowę na moim ramieniu, odsuwając się tylko by upić łyk piwa.
- Nie bawi Cie to? Szepnął mi do ucha, gdy film się kończył.
- Bo to nie jest zabawne.
- A ta scena, gdy potknął się na stacji paliw, ze szpanerską zapalniczką i wywołał pożar? Przyznaj to było niezłe. Przytoczył mi chyba najgłupszy moment z całego filmu.
- Prze zabawne. Sarknęłam już nieco znużona, w dodatku piwo zamuliło mnie.
Rin zaśmiał się i wdał w rozmowę z Hanem, ja natomiast utkwiłam wzrok w Lanie.
Lan to wysoki i smukły chłopak, przez jego prawdziwie lwią grzywę i regularne rysy, szaleją za nim dziewczyny. W tej chwili, w świetle rzucanym przez telewizor, wydawał się zmęczony. Jego głowa leżała na brzuchu Lukrecji. Dziewczyna ze skupieniem głaskała jego włosy, dodając dużo serca w każdy ruch. Jej usta poruszały się, nie wątpliwie coś mówiła, a po wyrazie twarzy Lana mogłam odgadnąć, że uważnie jej słucha.
Ziewnęłam lekko i mocniej oparłam się o alfę. W pokoju panowała odprężająca i luźna atmosfera. Oczy robiły mi się coraz cięższe, było mi ciepło i wygodnie. Nawet nie wiem, kiedy usnułam.
Obudziły mnie usta na szyi i uchu, wędrowały niestrudzenie po mojej skórze.
- Chcesz, żebym odwiózł Cię do domu? Wyszeptał na moment przerywając kontakt ust ze skórą. Czy chciała? och, chciałam wiele rzeczy w tej chwili, ale na pewno nie wrócić do domu.
- Piłeś piwo. Mruknęłam wciąż nie otwierając oczu.
Zaśmiał się lekko, powodując mój dreszcz.
- Alkohol nie trzyma nas tak jak ludzi. Ale jeśli się boisz, odprowadzę Cię.
Otworzyłam oczy, nagle zdając sobie sprawę, że nie jesteśmy sami. Gdy zamykałam oczy, pokój był wypełniony członkami sfory, gdy otworzyłam byliśmy sami. Ciekawe jak długo pozwolił mi spać.
- Która godzina? Spytałam odwracając się do niego twarzą.
- Po północy, twoja ciotka nie będzie zła?
Zabawne pytanie. Czy Madea kiedykolwiek nie była zła?
- Jasne, wracajmy. Odpowiedziałam wymijająco wstając.
Spacer do domu, był romantyczny, trzymaliśmy się za ręce i uśmiechaliśmy się do siebie, było ciemno i nastrojowo. Przed domem nie czułam się wcale skrępowana cmokając go w usta.
Długo stał jeszcze przed moim domem, zobaczyłam go z okna pokoju. Potrafił być ideałem, kiedy nie wybuchał nieuzasadnioną, wilkołaczą złością.
Wzięłam prysznic i zakopałam się w pościeli. Gdy szliśmy, musiałam przeświecić całe srebro na drugą rękę, żeby nie parzyć jego skóry, to stawało się uciążliwe.
Ale, nie mogę rzucić srebra.
Zakopałam się w miękkiej pościeli, marząc o pewnym przystojnym, wysokim brunecie, który raz w miesiącu dostaje futra.
Obudziło mnie walenie w drzwi. Huk i trzask mocnych pięści zderzających się z drewnem był wkurzający.
- Zostaw mnie! Krzyknęłam, ale trzaski nie ustały.
- Otwórz te cholerne drzwi gówniaro! Odpowiedział mi zachrypnięty głos.
Niemal spadłam z łóżka, próbując wyplątać kończyny z miękkiej pościeli.
Otworzyłam drzwi, uderzając nimi w Madea, a następnie szybko je zamknęłam nikt nie miał prawa oglądać moich rysunków.
Twarz ciotki pociemniała z gniewu.
- Ty niewdzięczna dziewucho! Krzyknęła na mnie szarpiąc moja piżamę i próbując pociągnąć mnie na schody.
- Ty popychadło, marna imitacjo wilkołaka.
Pozwoliłam jej przytaszczyć mnie do kuchni, gdzie uwolniłam koszulkę z jej rąk.
Czułam jak srebrny wisiorek z mojej szyi lekko mnie piecze, wypalając ślad na skórze. Im dłużej przebywałam w otoczeniu wilkołaków, tym bardziej drażnił mnie dotyk srebra.
- Czego ode mnie chcesz? Zapytałam próbując opanować rosnącą we mnie mieszankę gniewu i rozgoryczenia.
- Obiecałam twojej matce i słowa dotrzymam! Skrzeczała znów szarpiąc moja koszulkę, próbowałam się wyrwać, ale jej uścisk był żelazny.
- Dołączyłam do sfory. Wypaliłam nagle, chcąc ja uciszyć.
- I mam uwierzyć, że pozwalają Ci trzymać srebro i te obrzydliwe szkła kontaktowe?
- Tak pozwalają. Ucięłam zabierając jej dłoń, uścisk lekko zelżał i postanowiłam to wykorzystać. Wycofałam się na bezpieczną odległość. Nie jestem masochistką, a jej dotyk sprawia mi ból, trzymając materiał więzi też włosy.
- Sforę przejął chłopak Arinów? Spytała siadając na mocnym i zabytkowym, dębowym krześle.
Wzięłam głęboki wdech, tylko to chciała wiedzieć. Naprawdę Madea?
- Tak Rin.
Chwyciłam w dłonie jabłko i zgryzłam się w nie. Samo wspomnienia wczorajszego wieczoru, dawało mi uczucie szczęścia i podekscytowania.
Madea zaśmiała się gardłowo znów zwracając moja uwagę.
- Dużo o nim mówią na zebraniach.
Oddech uwiązł mi w gardle, czyżby miała informacje, które chciałabym poznać?
Zebrania to spotkania członków rodów wilkołaczych, którzy zaprzestali przemian, to na nich decyduję się gdzie umieścić wilkołaka-alfę. Negocjują tam sojusze i wykluczają klany.
- Nie chcieli go przenieść do innego stada. Oznajmiła z tym dziwnym protekcjonalnym uśmiechem.
- Dlaczego? Spytałam natychmiast, nie mogąc się powstrzymać.
- Twoja mama negocjowała to z jego zaraz po twoich narodzinach. Bawiliście się razem w piaskownicy.
Napięłam mięśnie na wzmiankę matki, czy to możliwe, zupełnie nic nie pamiętam.
- Nic nie pamiętam.
- Miałaś cztery latka, jestem pewna, że on pamięta.
Poczułam palenie w środku i chęć ukrycia się i naprostowania słów ciotki. Czułam zażenowanie. Rin miał wtedy sześć, mógł nie pamiętać, prawda?
- Rada już dawno chciała Cie zobaczyć, ale nie mogę im pokazać takiego dziwadła. Głos Madei ranił mi uszy.
- Nie jestem bydłem, nie jeżdżę na wystawy. Odpyskowałam i zaatakowałam owoc, tak że sok spływał mi po brodzie.
- Czego innego oczekują od córki Frei i Aresa! Warknęła kobieta w moją stronę.
Wyrzuciłam ogryzek do metalicznego kosza na śmieci. Upadł z głuchym odgłosem.
- Nie jestem nimi. Wyszeptałam na tyle cicho, że ciotka nie rozpoznała słów, za coś takiego oberwałabym po głowie.
Srebrny naszyjnik był teraz na tyle gorący, że musiałam się zmusić, żeby nie odsunąć go od skóry. Czułam w ustach napływ śliny i ból zwiastujący pokazanie się kłów. Zakryłam usta dłonią.
- Wiesz czemu nie chcieli przenieść młodego Arina do tego stada? To wzorowy chłopak i zmarnuje się tu z tobą.
Zagryzłam zęby, żeby nie krzyknąć. Walczyłam z przemianą, ale odbijało się to na mojej skórze. Nie chciałabym teraz mieć na sobie pierścionków i łańcuszków, potrafię sobie wyobrazić ten ból.
Rin to wzorowy chłopak. Został zmuszony do władania tą sforą i bycia ze mną, wrakiem wilka i wrakiem człowieka. Skurczyłam się w sobie, było mi tak przykro, czułam się bezwartościowa i śmieciowa jak nigdy.
- Rin mnie lubi. Powiedziałam na głos, nie wiem czemu. Może żeby coś jej udowodnić. Sobie udowodnić?
Spodziewałam się śmiechu, ale pomarszczona twarz starej wilczycy stężała.
- Nie wyrzucił Cię? Spytała z twardymi nutkami w głosie.
Nie zrozumiałam jej, czy nie tego właśnie chciała?
- Zawarłam umowę z Ceinem! Wrzasnęła na całe gardło i w moją stronę poszybowała ceramiczna popielniczka. Poczułam ostry ból w policzku, a w moich oczach momentalnie zabłysły łzy. Zerwałam się z miejsca.
- Wszystko psujesz mała Suko! Krzyknęła za mną.
Gdybym nie czuła tego strasznego bólu i wstydu, pewnie zastanowiłabym się, czy te dziwne nutki w jej głosie to był strach?
Zamknęła drzwi i zabarykadowałam je komodą.
Drżącymi dłońmi rzuciłam się do szkatułki z biżuterią. Wyjęłam cztery pierścionki i od razu założyłam, tak samo było z kolczykami i łańcuszkami na kostki i nadgarstki.
Paliły mnie jak kwas, ale chciałam czuć ten ból, zamiast tego z policzka.
Weszłam pod prysznic i odkręciłam zimną wodą, po pierwszym dreszczu nadeszło ukojenie.
Stałam tam naga i obwieszona biżuterią, a zimne strugi, smagały moje ciało. Po policzkach płynęły mi zły mieszając się ze słodką wodą. Nieme łzy przeszły w szloch, opuszczę kolejny dzień w szkolę i będę musiała nakłamać sforze. Pięknie. umyłam się i wyszłam z kabiny, owijając się puszystym ręcznikiem. Powoli i schematycznie wcierałam balsam w ciało i nakładałam odżywki. Spryskałam jeszcze szyję i nadgarstki słodkimi perfumami i ubrałam Świerzą piżamę. Skoro nie idę do szkoły, mogę zrobić coś co chciałam uczynić już wczoraj. Złapałam rysownik i przybory. Rysowałam zawzięcie. Na jednej stronie znalazł się szkic moich pozaklejanych dłoni w towarzystwie oczu Rian. W rogu nakreśliłam jego usta. Spojrzałam na swoje ubrudzone kredkami i ołówkiem dłonie i nagle zabrakło mi zdobiących je wczoraj plastrów. Jednak małe ranki na rękach nie potrzebowały już opatrunków i ściągnęłam je przed prysznicem. Ściągnęłam, to złe słowo, zdarłam je przed nałożeniem biżuterii.
Przykleiłam kartę papieru na ścianę i sprawdziłam godzinę na telefonie. Odpłynęłam przy rysowaniu, w dodatku miałam kilka nieodebranych połączeń i sms'ów. Cholera. Pięć połączeń o Rina i sześć od Taina. Pięć sms'ów. Szybko odczytałam wiadomości.
~Rin~
Masz na rano? Jedziemy razem?
~Rin~
Czemu Nie odpowiadasz.
Cholera. Cholera!
~Tain~
Coś się stało? Chcesz pogadać :)?
Wzięłam głęboki wdech, czyżbym znów wszystko popsuła?
~Rin~
Obyś miała dobre wytłumaczenie. Będę przed 1.
Powoli zaczęłam wpadać w panikę, ale odczytałam ostatnią wiadomość.
~Tain~
Rin cie zabije szczeniaku.
Och, serio? Dzięki za pocieszenie mięśniaku-pomyślałam gorzko, rzucając telefon na biurko.
No tak przecież łyknęłam gadkę, o tym, ze o wszystkim mam go informować, żeby się " nie martwił"
Odsunęłam komodę od drzwi, co nie było tak proste jak przysunięcie jej tam, ledwo dałam radę. Komoda była ciężka i solidna z ciemnego drewna. Wyjrzałam za okno by określić temperaturę i zdecydowałam się włożyć dżinsowe szorty i cienką bluzę z długim rękawem.
Nadeszła kolej na twarz i włosy, ale jak przypuszczałam to nie był mój najlepszy dzień.
Policzek spuchł lekko i pokrył się purpurą, trudną do zamaskowania korektorem. Niebieskie szkła kontaktowe w zestawieniu z wilczymi oczami dawały brzydki glonowy kolor. Usta miałam lekko spierzchnięte po wczorajszym i dzisiejszym płaczu. Spojrzałam na zegarek w telefonie, już zaraz miały się zacząć pytania i wyrzuty, równie dobrze mogłam w ogóle dzisiaj nie wstawać. Sen byłby błogosławieństwem Wymknęłam się z pokoju i zawiesiłam klucz na łańcuszku na szyi, cichutko weszłam na schody, gdy poczułam mdłe perfumy Madei zaczęłam biec. Bezpiecznie poczułam się dopiero za drzwiami. Z jednej strony bałam się spotkania z Rinem i sforą,a z drugiej byłam podekscytowana Chciałam go zobaczyć, spędzić z nim parę chwil. Jak już się wykrzyczy i mu przejdzie, znów mnie przytuli i będę mogła schować się w jego ramionach. Po takim poranku, potrzebuje tego. Usiadłam na trawie przed domem Madei, chowając się za pniem wielkiej, płaczącej wierzby. Nerwowo bawiłam się pierścionkami, miałam jeszcze sporo czasu, więc wyjęłam z kieszeni słuchawki i telefon. Muzyka zagłuszała wszystko, nawet myśli i muszę przyznać, nie miałam nic przeciwko. Ocknęłam się dopiero gdy ciężka maszyna zatrzymała się przede mną. Szybko rozpuściłam włosy, żeby ukryć siniak. Karoseria była ubłocona, ale dobrze znana. Podniosłam się i spróbowałam wyplątać z białych kabelków. Drzwi z przodu, od strony pasażera były otwarte i nie bez trudu, ale wdrapałam się na siedzenie. Schowałam słuchawki i telefon i schowałam się za kurtyna włosów. Przez moment przeszło mi przez myśl przywitać go pocałunkiem w policzek, ale na widok jego miny odechciało mi się. Był zły, mocno zaciskał zęby, a jego złoto-żółte wilcze oczy ciskały gromy.
Z tyłu przywitały mnie nieprzychylne spojrzenia Lana i Tar, domyśliłam się, że musiał się trochę na nich wyżyć.
- Rin.. Zaczęłam, ale uciszył mnie.
- Pogadamy później.
Odwieźliśmy Tarpei do małej leśniczówki i Lana do dużego apartamentowca, po czym Rin skierował Range Rovera w stronę swojego domu. Gdy drzwi zatrzasnęły się za Lanem, alfa uraczył mnie gorzkim spojrzeniem.
- Nie mogłaś odpisać?
Westchnęłam, no właśnie, kurcze mogłam.
- Nie wzdychaj na mnie! Warknął i mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
- Po porostu nie słyszałam telefonu, nie chciałam. Odpowiedziałam spokojnie nie chcąc wszczynać kłótni.
- No nie masz mi niczego do wytłumaczenia? Sarknął ze złością.
Wzięłam koleiny głęboki wdech i starałam się go wyminąć. Patrzyłam na swoje dłonie.
- Wiem, powinnam napisać, ale zapomniałam. Przykro mi, okej?
Chłopak gwałtownie skręcić w drogę prowadzącą do jego domu. Zatrzymałam się na pasach, swoja drogą dobrze, że je zapięłam bo szorowałabym nosem w szybę.
- Nie jest okej, ciągle mnie zlewasz. Spojrzał na mnie i znów utkwił wzrok w drodze przed nami.
- Przestań nie zlewam Cie, nie musisz na mnie naskakiwać. Mówiłam wciąż spokojnie, naprawdę nie chciałam żebyśmy znów się ścieli, dopiero chwile temu się pogodziliśmy.
- Może mam Cie jeszcze przeprosić? Zapytał bezczelnie, na końcu języka miałam ripostę, ale właśnie się zatrzymaliśmy, a Rin wyskoczył z samochodu błyskawicznie i trzasnął drzwiami. Specjalnie powoli wysiadłam z samochodu, leniwie zamykając drzwi.
Czekał na mnie przy drzwiach z zaciętą miną. Nie zamierzałam przyśpieszać, powoli ruszyłam w jego stronę.
- Czemu mnie wkurzasz? Zapytał z wyrzutem gdy podeszłam wystarczająco blisko.
Poprawiłam okulary i uśmiechnęłam się sztucznie.
- Z czystej złośliwości.
Rin zmierzył mnie od góry do dołu, to było..... niegrzeczne.
Zaczerwieniłam się lekko i nie wiem czy ze złości czy wstydu.
- Może mam się powoli obrócić? Zapytałam nie próbując maskować ironii.
Wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć mojego policzka, ale odtrąciłam jego dłoń, nie poddał się ale, myliłam się wcale nie chciał dotknąć mojego policzka sięgał po okulary. Zdjął mi je.
- Masz jakiś problem? Spytałam cicho, miałam zły dzień, ale nie. On nie mógł mi dać spokoju.
- Nie noś ich już. Powiedział dla odmiany spokojnie.
- Zabroń mi. Odpyskowałam zanim zdążyłam się powstrzymać, zrobiłam to cicho, niemal szeptem, jednak on usłyszał. Upuścił moje okulary i przydeptał je całkowicie niszcząc oprawki.
Zatkało mnie. Nie prowokować Rina, zapamiętać! Odnotowałam sobie w pamięci.
Zatknęłam grzywkę za ucho i wyprostowałam plecy.
- Jeśli myślisz, że możesz.....
Coś w jego oczach kazało mi zamilknąć Miał stal w spojrzeniu, cofnęłam się przestraszona i nagle zdałam sobie sprawę ze swojego błędu szybko znów zakryłam się włosami. Było już za późno. Zbliżył się i odgarnął mi z twarzy włosy, był tak delikatny, że niemal nie czułam jego dotyku. Zatknął moje włosy za ucho i delikatnie zbadał mój policzek. Ramiona mi opadły nie zamierzałam wyznać mu prawdy, nie zrobię z siebie jeszcze większej ofiary.
- Powiedz mi to Cię bije, a urwę mu dłonie. Jego głos był zachrypnięty i nęcący jak zawsze.
- To nie tak. Skłamałam gładko- Jestem niezdarna i tyle.
Gdy na mnie spojrzał jego oczy mówiły " Czyżby?".
Wpuścił mnie do domu i zamknął za mną drzwi. Usiadłam sztywno na kanapie rozpamiętując jednocześnie wydarzenia z wczoraj. Wszystko zmienia się szybciej niż w kalejdoskopie teraz będę trzy-razy bardziej przezywać każdą chwilę, może starczy mi na dłużej. A wszystko przez moja troskliwą ciotunię.
- Masz na sobie mnóstwo srebra. Stwierdził jakby z żalem. - Nawet nie mogę Cię dotknąć.
Usiadł obok mnie i spojrzał takim wzrokiem jakbym zabiła mu ukochanego psa.
- Nic nie da się u Ciebie wskórać na siłę, prawda? Powiedział cicho i jakby zamyślony, a chwile później rozpromienił się.
- Zagrasz ze mną w karty? Spytał przebiegle i przechylił lekko głowę.
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, fala gniewu minęła znów był czarujący.
- Jasne.
Nawet przez moment nie pomyślałam, że chłopak coś knuję.
Zniknął na chwilę i pojawił się z talią kart.
- Czerwone wygrywa, czarne przegrywa. Oznajmił i szybko wybrał trzy karty z tali i ułożył przede mną.
Zamieszał nimi szybko i uśmiechnął się cwaniacko.
Wskazałam na kartę, bo dobrze widziałam gdzie jest. Chłopak uśmiechnął się i pokazał mi wewnętrzną stronę karty. Czerwone-wygrałam.
Uśmiechnęłam się zadowolona.
- Co wygrałam? Spytałam zadziornie się uśmiechając.
- Nigdy więcej nie zniszczę Ci okularów.
Czułam się usatysfakcjonowana.
Chłopak rozdał jeszcze raz, tym razem szybciej.
Spróbowałam i chybiłam- karta była czarna.
- Zdejmujesz pierścionek. Powiedział Rin z uśmiechem, przełknęłam ślinę. Czyli takie są zasady?
Po kilku kolejka była zażenowana swoim wcześniejszym wybuchem.
- Pozwoliłeś mi wygrać na początku, tak?
Uśmiechnął się krzywo- Bystrzacha.
- Ej! Rzuciłam się na niego, próbując dosięgnąć go rękoma.
Złapał moje nadgarstki wolne od srebra i uśmiechnął się przymilnie.
Ale jestem naiwna.
Utkwił we mnie swoje miodowe spojrzenie i przybliżył się. Położył dłonie gdzieś za moimi plecami i przybliżył twarz do mojej.
- Nie obiecuję, że Cię nie ugryzę. Wymruczał tuż przy mojej twarzy.
Byłam lekko zamroczona i czułam narastającą panikę. Delikatnie musnął moje usta swoimi, miał zimne wargi. Kilka razy dotykał moich ust cofając się.
- Ele? Zapytał nie odsuwając się ode mnie.
Chciałam odpowiedzieć, ale naparł na moje usta, gdy tylko je otworzyłam.
To był delikatny, poznawczy pocałunek. Trwał i trwał, a ja nie chciałam, żeby się kończył.
-Mmm. Rin lekko przegryzł moją wargę, w odpowiedzi zachichotałam niekontrolowanie oddając pocałunek. Nie czułam już wstydu czy zażenowania.
Odsunął się ode mnie, miał zaczerwienione policzki i błyszczące oczy.
Mogłabym patrzeć na niego godzinami, i co Madea? Lubi mnie!
- Kiedy przyjdzie sfora? Zapytałam cicho burząc wyczekującą cisze między nami.
- A co nie chcesz żeby nas zobaczyli he? Zapytał przyjaźnie uśmiechając się z wyższością.
- Przestań.
- Co przestań? Nabijał się ze mnie i mojej nieśmiałości.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer Taina, odebrał po jednym sygnale.
- Żyjesz? Zapytał ostrożnie, dźwięki były zniekształcone chyba biegł.
- Nie Rin mnie napastuję, kiedy...
Nie zdążyłam odpowiedzieć, alfa wytrącił mi telefon z ręki i rzucił się na mnie w niedźwiedzim skoku i przygwoździł do kanapy.
- Napastuję Cię hę? Jego dłonie znalazły się na moich biodrach i musnęły brzuch.
Roześmiałam się histerycznie pod jego dotykiem.
- Dopiero zaczynam. Zagroził mi i rozpoczął łaskotanie.
Czuła chłód jego dłoni na moim rozgrzanym po pocałunku ciele, motyle trzepotały mi w brzuchu, choć próbowałam się bronić.
Drzwi otworzyły się i stanął w nich zdyszany Tain, spojrzałam na niego szybko, bo alfa nie zamierzał przestawać.
-Proszę Rin. Wydyszałam nie przerywając śmiechu. Odsunął się ode mnie lekko i cmoknął w usta.
Nie zamierzał się ukrywać, to jasne.
-Powiedziałeś jej? Zapytał Tain siadając na podłodze przed łóżkiem. Alfa leżał na łóżku, jedną ręką manewrując przy mojej tali. CZułam się trochę niezręcznie, gdyby była to Tarpei, uciekłabym.
Rin mruknął coś i zmienił pozycję, kładąc głowę na moich kolanach.
- Idziemy do klubu.
uwielbiam i zniecierpliwością czekam na next ! ;)
OdpowiedzUsuńkocham i czekam na następną ! ;)
OdpowiedzUsuńcudne ;*
OdpowiedzUsuńpisz pisz <3
OdpowiedzUsuńkiedy next ? ;)
OdpowiedzUsuńNext będzie jeszcze w tym tygodniu ;))
OdpowiedzUsuńok to czekamy zniecierpliwościa ! ;*
OdpowiedzUsuńa w który dzień tak mniej więcej dodasz kolejną cześć ? ! ;)
OdpowiedzUsuń